sobota, 11 kwietnia 2009

NIE TYLKO SHALLOW WATER BLACKOUT (1)

INNE ZAGROŻENIA WE FREEDIVINGU

Część I
Zagrożenia w nurkowaniach głębokich i/lub intensywnych


Opiszemy tutaj inne niż hipoksja zagrożenia w nurkowaniach na zatrzymanym oddechu. W tej części - zagrożenia w nurkowaniach głębokich i/lub intensywnych: narkoza azotowa, niedokrwienia kończyn, toksyczność tlenowa, zatrucie CO2, HPNS, awarie sprzętu i choroba dekompresyjna

Wszyscy, którzy wiedzą cokolwiek o freedivingu zdają sobie sprawę z tego, że w każdym nurkowaniu grozi im ryzyko blackoutu z powodu hipoksji – niedotlenienia organizmu. Najczęściej ma on miejsce na ostatnich metrach przed osiągnięciem powierzchni dlatego nazywany jest Shallow Water Blackout (omdlenie na płytkiej wodzie). Jego konsekwencji można na szczęście uniknąć stosując odpowiednie procedury bezpieczeństwa. Nie powinniśmy jednak zapominać, że hipoksja nie wyczerpuje wszystkich zagrożeń związanych z nurkowaniem na zatrzymanym oddechu. Niewątpliwie jest ona podstawowym i najpowszechniejszym ryzykiem. Jest też przyczyną największej ilości wypadków. Niestety musimy pamiętać, że przy bezdechach spotkać nas mogą też różne inne nieprzyjemności jak uraz ciśnieniowy ucha, uraz ciśnieniowy (zgniecenie) płuc, arytmie serca czy niedokrwienia kończyn a również zagrożenia zdawać by się mogło typowe wyłącznie dla nurkowań ze sprzętem jak choroba dekompresyjna, narkoza azotowa, toksyczność tlenowa, zatrucie dwutlenkiem węgla czy wreszcie awarie sprzętu w nurkowaniach No Limits.

Trudno dokonać jakiejś uzasadnionej systematyki tych niebezpieczeństw. Ja lubię dzielić je na dwie kategorie. Pierwsza z nich dotyczy nurkowań bardzo głębokich (orientacyjnie powyżej 65 metra) lub bardzo intensywnych (duża ilość zanurzeń w krótkim czasie). W związku z tym odnosi się do naprawdę zaawansowanych nurków – zawodników ocierających się o rekordy świata lub zawodowych poławiaczy pereł, małż, gąbek itp. Druga kategoria to zagrożenia, z którymi możemy spotkać się na dużo mniejszych głębokościach i przy niewielkim natężeniu nurkowania. Dlatego dotyczy ona każdego z nas, nie wyłączając nawet początkujących.

Narkoza azotowa

Jest to efekt doskonale znany wszystkim nurkom sprzętowym. Okazuje się, że nie omija również bezdechowców, choć w ich przypadku, ze względu na krótki czas ekspozycji na wysokie ciśnienie parcjalne N2, pojawia się na dużo większych głębokościach. Zdaniem Erica Fattaha (były rekordzista w Constant Weight), aby narkoza wystąpiła muszą być spełnione cztery warunki:
1. Głębokość powyżej 65 metra.
2. Nurkowi musi być chłodno – nurkowanie odbywać się musi w zimnych wodach (nasze jeziora!).
3. Musi być ciemno (znów nasze jeziora!).
4. Nurek musi mieć wysokie stężenie CO2 we krwi (co ma miejsce jeśli przed nurkowaniem nie przeprowadzał hiperwentylacji, a więc właściwie zawsze!).
Jeśli te okoliczności mają miejsce, wówczas narkoza z pewnością pojawi się w początkowej fazie wynurzania, a przy nurkowaniach powyżej 80 metrów może mieć miejsce nawet pod koniec zanurzenia (dotyczy to nurkowania w Constant Weight lub Free Immersion). Jej natężenie może być mniejsze u osób przywykłych do wysokich stężeń N2 (np. głęboko nurkujący sprzętowcy). Przebieg narkozy jest nieco inny niż przy nurkowaniu z butlami, choć podobny. Wszystko wydaje się odległe, nierealne. Widziany obraz staje się zamazany i falujący. Zaburzona jest zdolność do klarownego myślenia i oceny sytuacji. Nurek nie może skoncentrować się na pracy nóg (może nawet całkiem o niej zapomnieć!). Pojawiają się zawroty głowy i uczucie szumu / brzęczenia w całym ciele, a czasem strach.

Typowym przypadkiem dezorientacji w wyniku narkozy była nieudana próba bicia rekordu w Constant Weight w 1997 roku, w czasie, której Alejando Ravelo po osiągnięciu zaplanowanej głębokości zamiast zabrać tabliczkę z wypisaną głębokością przez 20 sekund usiłował wyrwać kamerę filmującemu go nurkowi. W konsekwencji tej szamotaniny i wydłużenia czasu nurkowania stracił przytomność na ostatnich metrach przed osiągnięciem powierzchni.

Inny ciekawy przypadek narkozy znaleźć można w opisie przygotowań Martina Stepanka do bicia rekordu świata w kategorii Free Immersion w 2001 r. Jedno z nurkowań treningowych Martin wykonywał na 83 metry. Założony profil przewidywał osiągnięcie powierzchni po 2 minutach i 45 sekundach. Na minutę i 15 sekund przed upływem tego czasu jego safety diver – nurkujący na bezdechu Paul Kotik – opuścił się na głębokość 20 metrów. Jednak Martin nie pojawił się w zaplanowanym czasie. Po 30 sekundach mocno zaniepokojony Paul opadł kolejne 10 metrów w dół. Dopiero po dłuższej chwili, kiedy już sam zaczął odczuwać silną potrzebę zaczerpnięcia powietrza, dostrzegł spokojnie wynurzającego się Martina. Całe nurkowanie trwało o 45 sekund dłużej niż planowano, ale zakończyło się szczęśliwie dla obu nurków. Kiedy Martin doszedł już do siebie i wyjaśnił przyczyny opóźnienia, pozostający cały czas na powierzchni Doug Peterson podsumował jego wyczyn następująco: „Mr Stepanek osiągnął już taki poziom doskonałości, że jego safety diverowi potrzebny jest własny safety diver”. Na koniec wypada wyjaśnić, co takiego opowiedział Martin i jaki to ma związek z narkozą azotową? Otóż, kiedy znalazł się na maksymalnej głębokości dostrzegł przyglądającą się mu z ciekawością rybę. Widok ten tak go zafascynował, że poczuł, iż musi uciąć sobie pogawędkę z nowo poznanym towarzyszem. Na szczęście po kilkudziesięciu sekundach odzyskał jasność myślenia i zaczął się wynurzać. Do dziś nie wiadomo czy rzeczywiście była tam jakakolwiek ryba, czy też był to wyłącznie wynik jego imaginacji. Tak czy inaczej pogawędki z nieznajomymi na bezdechu na 83 metrach wytłumaczyć można tylko silnym zamroczeniem umysłu, za co odpowiedzialna jest właśnie narkoza azotowa.

Należy nadmienić, że zaznaczoną na wstępie tego akapitu głębokość 65 metrów należy traktować umownie. Odnotowane zostały, bowiem dwa wypadki, w których nurkowie doznali objawów charakterystycznych dla narkozy już na 50, a nawet na zaledwie 45 metrach. W obu tych przypadkach nurkowie odbyli na maksymalnej głębokości trwające po kilkanaście sekund, niezaplanowane przystanki. Po wynurzeniu nie zdawali sobie z tego sprawy, a o tym, że miały one miejsce dowiedzieli się dopiero po analizie profilu nurkowania ściągniętego z komputera. Ponadto jeden z ww. nurków wynurzał się spiralnie (!!!) wokół liny opustowej co tak wydłużyło jego nurkowanie, że na 6 metrach doznał blackoutu. Po odzyskaniu przytomności nie pamiętał ani wspomnianego przystanku na 45 metrach ani swojego przedziwnego sposobu wynurzania.


Niedokrwienie kończyn


Elementami nurkowego odruchu ssaków – zespołu zmian adaptacyjnych zachodzących w organizmie zanurzającego się na bezdechu nurka – są między innymi obkurczenie naczyń krwionośnych dostarczających krew do peryferiów (kończyn, palców i skóry) oraz towarzyszący mu blood shift (przepompowanie krwi do naczyń krwionośnych klatki piersiowej). Obok dobroczynnych konsekwencji tych efektów tj. wydłużenia czasu pozostawania w bezdechu i zapobieżenia urazowi ciśnieniowemu płuc (patrz druga część artykułu) towarzyszą im też skutki negatywne. Kiedy po osiągnięciu maksymalnej głębokości nurek rozpoczyna powrót ku powierzchni jego kończyny są bardzo skąpo zaopatrywane w krew, a więc i w tlen. Efekt ten jest potęgowany przez bradykardię – zwolnienie rytmu serca – i oczywiście fakt zużycia części zapasów tlenu w fazie zanurzenia. W konsekwencji nurek może doznać uczucia omdlewania nóg, a nawet całkowitego braku władzy nad nimi. Przypadek taki opisuje Eric Fattah. W czasie jego nurkowania na 88 metrów w kategorii Constant Weight w roku 2001 (było to nurkowanie o 7 metrów głębsze od ówczesnego, oficjalnego rekordu świata) Eric kilkukrotnie zatrzymywał się w fazie wynurzenia dla odpoczynku, bo nie mógł zmusić swoich bezwładnych nóg do pracy. Dodatkowym czynnikiem, który potęgował niebezpieczeństwo była opisywana powyżej narkoza azotowa. Z jej powodu Eric miał ogromne trudności ze skoncentrowaniem się na wynurzaniu i pracy nóg w szczególności. Miał uczucie nierealności, odpływania ku nieznanemu. Na 55 metrach doznał kompletnego paraliżu kończyn i zaczął opadać. Na szczęście po kilku sekundach paraliż ustąpił, a Eric zdołał przezwyciężyć narkozę i ostatecznie osiągnął powierzchnię.

Biorąc pod uwagę ryzyka narkozy azotowej i niedokrwienia kończyn, paradoksalnie może się okazać, że w głębokich nurkowaniach na bezdechu warto rozważyć dopuszczenie pewnej dozy hiperwentylacji (w celu obniżenia poziomu CO2, a co za tym idzie osłabienia efektu narkotycznego azotu) oraz ograniczenie działań zmierzających do aktywacji nurkowego odruchu ssaków (w celu osłabienia efektu blood shift i w konsekwencji mniejszego niedokrwienia kończyn). Oczywiście, jeśli chodzi o hiperwentylację to trzeba pamiętać, że zwiększa ona ryzyko blackoutu z powodu hipoksji (zarówno ze względu na opóźnienie wystąpienia odruchu oddechowego jak i przyśpieszenie niedokrwienia mózgu) i dlatego dopuszczalna jest wyłącznie przy zapewnieniu pełnej, stuprocentowej asekuracji zarówno ze strony nurków sprzętowych jak i bezdechowych.

Toksyczność tlenowa

W istocie zdania na temat tego czy rzeczywiście w nurkowaniach bezdechowych można doświadczyć toksyczności tlenowej są podzielone. Głębokości, jakie osiągane są w kategoriach No Limits i Variable Ballast (w roku 2009 odpowiednio 214 i 140 metrów są na tyle duże, że ciśnienie parcjalne tlenu w płucach mogłoby (w pierwszej z nich) znacznie przekroczyć 3 ATA. Oczywiście organizm nurka stale metabolizuje tlen zmniejszając jego ilość i prężność, jednak faza zanurzenia w obu wspomnianych kategoriach odbywa się na windzie, gdzie nurek pozostaje praktycznie w bezruchu. Dlatego zużycie tlenu jest tu bardzo ograniczone. Ponadto nurek doświadcza wpływu bardzo silnego na tych głębokościach nurkowego odruchu ssaków (m.in. dramatyczne zwolnienie rytmu serca – nawet do 10 uderzeń na minutę, obkurczenie naczyń krwionośnych dostarczających krew do peryferiów) co dodatkowo obniża konsumpcję tlenu. W rezultacie po trwającym ok. 90 – 120 sekund zanurzeniu w organizmie nurka pozostaje go jeszcze dość dużo by jego ciśnienie parcjalne w płucach znajdowało się w okolicach 3 ATA, a więc dużo powyżej granic dopuszczalnych w nurkowaniach ze sprzętem. Z drugiej strony czas ekspozycji jest na tyle krótki, że nie wszyscy eksperci są gotowi uznać toksyczność tlenową za rzeczywiste zagrożenie.
Tak czy owak historia notuje, co najmniej kilka przypadków blackoutu na bardzo dużych głębokościach, w których hipoksję z całkowitą pewnością należy wykluczyć jako przyczynę. W dwóch z wspomnianych przypadków nurkowie (Pipin Ferreras i Audrey Mestre) odzyskali przytomność po osiągnięciu mniejszej głębokości (byli podłączeni do balonu, dzięki czemu mimo blackoutu wynurzenie było kontynuowane), gdzie ciśnienie parcjalne tlenu uległo zmniejszeniu. Jeden przypadek zakończył się tragicznie, kiedy Cyril Isoardi wykonywał treningowe nurkowanie na ponad 100 m (bez udziału safety divers!). Na video (nurkowanie było filmowane przez zainstalowaną na windzie kamerę) widać jak po osiągnięciu zaplanowanej głębokości Cyril traci przytomność i nie jest w stanie odpalić balonu. Jego ciała nigdy nie odnaleziono. Również Stefano Makula doświadczył blackoutu na dużych głębokościach jednak w jego przypadku obyło się bez nieszczęścia – został wyciągnięty na powierzchnię przez nurków asekurujących.
Wydaje się, że we wszystkich opisanych powyżej przypadkach przyczyną utraty przytomności mogła być toksyczność tlenowa, choć oczywiście jest to tylko jedna z potencjalnych możliwości.

Zatrucie dwutlenkiem węgla

To temat, który podobnie jak toksyczność tlenowa nie jest dokładnie rozpoznany. Wydaje się, że w przypadku nurkowań bardzo głębokich i połączonych z wysiłkiem, a więc zwiększoną konsumpcją tlenu z jednej strony, a zwiększoną produkcją dwutlenku węgla z drugiej, ryzyko zatrucia CO2 może się pojawić. Kategorią, która spełnia te warunki jest Variable Ballast. Nurkowie schodzą w niej przy użyciu windy na 120 - 130 metrów, a następnie, inaczej niż w przypadku No Limits, gdzie wynoszeni są bez wysiłku przez balon, wynurzają się podciągając się na linie opustowej. W początkowej fazie wynurzenia (powiedzmy w 1/3 długości od dna) występuje faza krytyczna ze względu na stężenie CO2. Do tego momentu organizm nurka zdołał już wyprodukować duże jego ilości, a jednocześnie ciśnienie zewnętrzne jest bardzo wysokie i sięga ok.. 10 atmosfer. Ciśnienie parcjalne dwutlenku węgla może, więc osiągnąć niebezpieczny poziom. Nawet, jeśli uznamy, że czas ekspozycji nie jest odpowiednio długi, aby doszło do rzeczywistego zatrucia, to ponad wszelką wątpliwość podwyższone stężenie CO2 przyczynia się do spotęgowania narkotycznego działania azotu. W konsekwencji może to prowadzić nawet do utraty przytomności.

HPNS – Zespół Neurologiczny Wysokich Ciśnień

Skoro omawiamy tu zagrożenia typowe dla nurkowań sprzętowych, to nie sposób zapomnieć o zespole neurologicznym wysokich ciśnień. Jednak czy w przypadku bezdechów istnieje możliwość jego wystąpienia? Z jednej strony w No Limits głębokości sięgają już 170 metrów, a prędkość zanurzenia jest bardzo duża i waha się w okolicach 2 metrów na sekundę. Są to wartości, które w przypadku sprzętowców niewątpliwie prowadziłyby do wystąpienia HPNS. Jednak z drugiej strony trzeba pamiętać, że bezdechowiec ma w płucach ogromne ilości azotu, który jak wiadomo, neutralizuje objawy związane z wysokim ciśnieniem. Wydaje się, więc, że ze strony HPNS nic nam nie grozi, choć ze względu na brak materiału doświadczalnego, trudno powiedzieć to z całkowitą pewnością.


Awarie sprzętu


W odniesieniu do freedivingu często używamy nazwy „nurkowanie bez sprzętu”. Rzeczywistość jest nieco inna, niż można by przypuszczać po tym określeniu, bo tak naprawdę freediving wymaga użycia specjalistycznego wyposażenia. Mimo to jego awarie raczej nam nie grożą. Nie musimy obawiać się zamarznięcia automatu oddechowego, przekłamań wskazań manometru czy mimowolnego napełnienia kamizelki wypornościowej, bo ich nie stosujemy. W typowych nurkowaniach nasze być albo nie być, zależy prawie wyłącznie od naszego organizmu. Najgorsze, co może się przytrafić w związku ze sprzętem, to chyba połamanie płetw z włókna węglowego. Niewątpliwie nie należy to do przyjemności, ale w końcu niewielu z nas takie płetwy posiada. Gdyby jednak taka atrakcja kogoś spotkała powinien zachować się analogicznie jak w przypadku zgubienia płetwy – jak najszybciej uciekać do góry. Jeśli nurkowanie odbywałoby się przy linie opustowej, powinno się z niej skorzystać, wyciągając się po niej rękami (właśnie, dlatego opustówka powinna być dość gruba i przyczepiona do solidnej, tj. dającej wyraźny opór bojki). Przy braku liny trzeba niestety wiosłować jedną płetwą, najlepiej ruchami delfina.
Zupełnie inaczej sprawa wygląda w nurkowaniach No Limits. Tu sprzęt (najczęściej balon wypornościowy) jest niezbędny do pomyślnego zakończenia kluczowej fazy nurkowania – wynurzenia. O tym, że mogą być z tym problemy najdobitniej świadczy ubiegłoroczny wypadek Audrey Mestre. Kłopoty z wynurzaniem doprowadziły do jej śmierci. Oficjalny raport podaje, że przyczyną problemów było uszkodzenie teflonowej powłoki, którą pokryta była lina opustowa. Wynikające stąd zwiększone tarcie, w połączeniu z kilkoma innymi okolicznościami spowodowało, że Audrey wynurzała się w bardzo wolnym tempie, by ostatecznie definitywnie zatrzymać się na głębokości 120 metrów. Przy jednoczesnych karygodnych zaniedbaniach w asekuracji doprowadziło to do tragicznego zakończenia. Tak czy owak nie ulega wątpliwości, że w tej kategorii skrupulatne sprawdzenie sprzętu przed każdym zanurzeniem decyduje o przeżyciu lub śmierci nurka.

Rok 2007 uświadomił nam, że należy poważnie traktować jeszcze jedno ryzyko, które można w pewnym sensie zakwalifikować do kategorii „awarie sprzętu”. Chodzi o tragiczny wypadek Loica Leferma w trakcie nurkowania na windzie na 171 m. Zanurzenie odbywało się bez udziału nurków sprzętowych, co w przypadku Loica było od dawna stosowaną praktyką. Głębokości osiągane przez niego na windzie stały się bowiem tak duże, że stanowiły poważne ryzyko dla nurkującej na sprężonych mieszankach ekipy zabezpieczającej. Dlatego zamiast niej Loic wyposażony był w system przeciwwagowy, który w przypadku nie odpalenia balonu wypornościowego i tak wyciągał na powierzchnię cały sprzęt tj. linę opustową wraz z balastem dennym, windę i samego nurka. Niestety w trakcie feralnego zanurzenia prawdopodobnie coś musiało zaplątać się w linę i wyciągnięcie systemu okazało się niemożliwe. Sam Loic w jakiś sposób wydostał się z dna na głębokość 30 metrów, skąd nieprzytomny został zabrany na powierzchnię. Niestety nie odzyskał przytomności, a lekarze na brzegu stwierdzili zgon. Ten przypadek uświadamia nam, że w głębokich nurkowaniach, w których rezygnuje się z pomocy sprzętowców, należy przed zanurzeniem w jakiś sposób dokonać przeglądu liny opustowej w celu wykrycia ewentualnych sieci, kabli lub innych przeszkód, które mogą uniemożliwić powrót na powierzchnię. Czas pokarze czy będzie się to odbywało np. przy pomocy kamery opuszczanej na pełną głębokość, sonaru czy innych metod. Wydaje się jednak, że staje się to absolutnie niezbędne.


Choroba dekompresyjna


Zdawać by się mogło, że bezdechowcy jako nurkowie nie oddychający sprężonymi mieszankami, nie są narażeni na ryzyko choroby dekompresyjnej. Okazuje się, że niekoniecznie musi to być prawdą. W przypadku nurkowań rekreacyjnych, uprawianych z niewielką intensywnością i na niezbyt duże głębokości, rzeczywiście nie grozi nam nadmierna kumulacja azotu. Jednak w innych przypadkach niejednokrotnie zaobserwowano objawy charakterystyczne dla choroby dekompresyjnej. W czasie pojedynczego nurkowania czas ekspozycji na wysokie ciśnienie parcjalne azotu jest bardzo krótki. Jeśli jednak nurek wykonuje całą serię zanurzeń w niewielkich odstępach czasu, rozpuszczony we krwi i tkankach azot zaczyna się kumulować. Biorąc pod uwagę, że szybkość wynurzania freedivera (ok. 60 metrów na minutę, a w przypadku No Limits dużo więcej) dalece przekracza normy obliczone dla scuba, mogą pojawić się problemy.

Prawdopodobnie pierwsze zapisy na temat występujących u nurków bezdechowych urazów, których przyczyny wskazują na DCS datują się na rok 400 przed nasza erą i znajdują się w Rodyjskim Prawie Morskim. Współcześnie uczeni wielokrotnie zwracali uwagę na objawy takie jak paraliż, spazmatyczne porażenie kończyn dolnych czy konwulsje występujące u śródziemnomorskich poławiaczy gąbek przypisując im jako przyczynę uwalnianie nadmiaru gazów rozpuszczonych we krwi. Dość dokładnie zbadano ten problem u poławiaczy pereł polinezyjskiego archipelagu Tuamotu. Wykonywali oni dziennie od 40 do 60 zanurzeń na głębokości sięgające 30-40 m. Łączny czas jednego zanurzenia wynosił ok. 100 sekund, a przerwy pomiędzy nimi wahały się od 4 do 6 minut. Większość z nurków doświadczała objawów nazywanych „taravana”. Obejmowały one nudności, zawroty głowy, utratę słuchu, zaburzenia widzenia, bóle stawów i częściowy lub kompletny paraliż. Notowane były też przypadki śmiertelne. Warto dodać, że u zamieszkujących sąsiednią wyspę nurków, którzy stosowali inny schemat nurkowań (m.in. długie, 12 minutowe przerwy pomiędzy zanurzeniami) objawy ‘taravana” w zasadzie nigdy nie pojawiały się.

Również czołowi freediverzy jak np. Pipin Ferreras mieli dolegliwości charakterystyczne dla DCS. Ustępowały one po zastosowaniu leczenia w komorze dekompresyjnej. Najnowsza historia notuje też jeden bardzo poważny wypadek, w którym podejrzewa się, że jego przyczyną była kumulacja azotu. Chodzi o mający miejsce w lecie 2002 roku wypadek Benjamina Franza, w wyniku, którego uległ on częściowemu paraliżowi i do dnia dzisiejszego porusza się na wózku inwalidzkim. Benjamin przygotowywał się do ustanowienia nowego rekordu w kategorii No Limits na głębokości 165 m. W trakcie bardzo intensywnego treningu poprzedzającego próbę wykonywał nawet do siedmiu zanurzeń dziennie na głębokości przekraczające 100 metrów. Mimo, że lekarze nie postawili diagnozy jednoznacznie wskazującej na chorobę dekompresyjną jako przyczynę, to jednak wiele przemawia za tym, że to właśnie ona jest odpowiedzialna za ten wypadek. Między nami mówiąc trudno nie dziwić się niefrasobliwej postawie samego Benjamina i jego trenerów, którzy pozwolili mu wykonywać tak głębokie nurkowania z tak dużą częstotliwością. Kolejny spektakularny wypadek z tej serii to paraliż, którego doznał w 2006 roku Carlos Coste w trakcie przygotowań do … oczywiście rekordu świata w No Limits. Carlos wyjątkowo dużo czasu spędzał na wielkich głębokościach. Jego feralne nurkowanie trwało blisko aż 5 minut (!!!), co niewątpliwie przyczyniło się do wypadku. Prawdopodobnie tak długi czas pozostawiania pod wodą był skutkiem innej omawianej w tym artykule przypadłości, a mianowicie narkozy azotowej, która dawała Carlosowi poczucie „odjazdu” od rzeczywistości (co powynurzaniu przyznawał) jak i spowalniała jego czynności związane z odłączeniem balastu dennego i odpaleniem balonu wypornościowego. Na szczęście wydaje się, że obecnie, po wielomiesięcznej rehabilitacji Carlos w pełni wrócił do zdrowia.

Jak pokazały eksperymenty, aby doznać objawów charakterystycznych dla choroby dekompresyjnej należałoby wykonać na przykład ok. 50 zanurzeń na głębokość 15-20 metrów w czasie 5 godzin. Taką serię nurkowań wykonał w 1965 roku dr P. Paulev – oficer medyczny Duńskiej Marynarki Wojennej. Dwie godziny po wyjściu z wody zaczął skarżyć się na trudności w oddychaniu, nudności, bóle i paraliż nóg, niedowład ręki i zaburzenia widzenia. Po poddaniu leczeniu w komorze dekompresyjnej przy ciśnieniu 6 atmosfer wszystkie objawy ustąpiły. Prowadzone później (1965, 1967) przez Pauleva symulacje komputerowe pokazały, że przekroczenie limitów stężenia azotu akceptowanych w nurkowaniach na sprężonym powietrzu, można uzyskać we freedivingu już po 13 dwuminutowych zanurzeniach na 19 metrów pod warunkiem skrócenia surface intervals do jednej minuty. Ten sam efekt osiąga się po zaledwie 5 zanurzeniach przy zwiększeniu głębokości do 30 metrów i utrzymaniu tego samego schematu czasowego.

Jak więc widać objawów DCS można się wprawdzie dorobić, ale wymaga to dość dużego samozaparcia (i umiejętności). Nam zwykłym, bezdechowym śmiertelnikom nie grozi wiele z tej strony. Mimo to, nawet my powinniśmy pamiętać, że istnieje takie zagrożenie i z tego powodu, zarówno w nurkowaniach rekreacyjnych jak i podczas poprawiania swoich rekordów życiowych, zachowywać odpowiednio długie przerwy pomiędzy kolejnymi zanurzeniami. Jako absolutne minimum przyjmuje się, aby surface interval był dwa-trzy razy dłuższy od czasu nurkowania. Jest to oczywiście reguła „spod dużego palca”, bo w ogóle nie bierze pod uwagę głębokości, ale dla freedivera na początkowym lub średnio zaawansowanym poziomie, (czyli wykonującego, powiedzmy, 20-30 zanurzeń dziennie, w tym tylko kilka na głębokości powyżej 30 metrów) można uznać ją za wystarczającą.


Nurkowanie bezdechowe i ze sprzętem.


W tym miejscu, nawiązując do tematu choroby dekompresyjnej, warto kilka linijek tekstu poświęcić odpowiedzi na pytanie, czy można łączyć te dwa rodzaje nurkowania ? W zasadzie wszystkie autorytety zgadzają się, że tak, ale pod jednym warunkiem : bezdechy powinniśmy wykonywać zawsze PRZED, nigdy PO nurkowaniu ze sprzętem.
Po nurkowaniu na sprężonych mieszankach zawsze mamy we krwi i tkankach stan supersaturacji azotu. W tej sytuacji charakterystyczne dla freedivingu szybkie wynurzenia mogą być przyczyną tworzenia się mikropęcherzyków i prowadzić do objawów DCS. W związku z tym przyjęło się uważać, że po nurkowaniu ze sprzętem nie należy uprawiać freedivingu, a jeśli już to na głębokości nie przekraczające 5 metrów. Aby nurkować naprawdę głęboko należy odczekać do upłynięcia „no flight time”. W tak zwanym międzyczasie, tj. po upłynięciu dwóch godzin można zanurzyć się nieco głębiej niż owe 5 metrów ale odradzałbym głębokości większe niż 10 metrów.

Bibliografia:
„Decompression Illness and Freediving” Peter Sheard
„Lung Squeeze” David Sawatzky
„Unreveling the Mammalian Diving Reflex Part I & Part II” Erik Seedhouse
„Take a Deep Breath Part I & Part II” Erik Seedhouse
„Reality Czech” Paul Kotik

(Pierwotnie artykuł ukazał się w magazynie nurkowym Podwodny Świat 2003 nr 3 (maj-czerwiec). Zaktualizowany w 2009 r.)
Autor: Tomek „Nitas” Nitka

NIE TYLKO SHALLOW WATER BLACKOUT (2)

INNE ZAGROŻENIA WE FREEDIVINGU

Część II

Opiszemy tutaj inne niż hipoksja zagrożenia w nurkowaniach na zatrzymanym oddechu. W tej części artykułu: uraz ciśnieniowy ucha, uraz ciśnieniowy płuc (lung squeeze) i arytmie serca


Uraz ciśnieniowy ucha

Sprawa jest doskonale znana każdemu nurkowi sprzętowemu, więc nie będę wyjaśniał, na czym polega – wszyscy i tak wiedzą. Nie będzie chyba dla nikogo zaskoczeniem, że problemy z uchem dotyczą również freediverów. A zdarzają się i najlepszym. Doświadczyli go, między innymi, Yasemin Dalilic i Topi Lintukangas w czasie swoich rekordowych prób. Nic w tym dziwnego, bo kiedy nurek, będący na granicy możliwości wyrównania ciśnienia, ma jeszcze tylko kilka metrów do zerwania plakietki z nowym rekordem, czasem ryzykuje dalsze zanurzanie licząc, że jednak się uda. Raz się udaje, a kiedy indziej bębenek ulega perforacji, zalany zostaje błędnik i wtedy zaczynają się kłopoty. Nurek doznaje zawrotów głowy i może stracić orientację. Jeśli zacznie się „wynurzać” w poziomie zamiast ku górze, może to oznaczać poważne problemy.

Trzeba tu powiedzieć, że o ile w przypadku scuba wyrównywanie ciśnienia w uchu środkowym raczej dla nikogo nie stanowi problemu, to przy bezdechach staje się jednym z głównych czynników ograniczających głębokość, jaką jesteśmy w stanie osiągnąć. Nurkując ze sprzętem mamy powietrza pod dostatkiem i delikatne dmuchnięcie w zatkany ręką nos (tzw. próba Valsalvy) na ogół załatwia sprawę.

Niestety we freedivingu sprawy mają się trochę inaczej. Tu z każdym pokonanym metrem głębokości mamy mniejszą objętość powietrza do dyspozycji. Na 30 metrach nasze płuca są skurczone do 1/4 swojej normalnej pojemności i tu mniej więcej zaczynają się problemy. Próbujemy ścisnąć płuca, aby wydusić z nich jeszcze trochę powietrza i przepchnąć je przez trąbki Eustachiusza, i... nic się nie dzieje. Nic dziwnego – nasze płuca są skompresowane do objętości bliskiej residual volume, stąd nasze kłopoty. Tradycyjna próba Valsalvy przestaje być skuteczna, właśnie dlatego freediverzy w zasadzie w ogóle nie posługują się nią.

Istnieje kilka, o ile nie kilkanaście, technik wyrównywania ciśnienia. Z grubsza rzecz biorąc, można podzielić je na techniki ciśnieniowe (jak właśnie Valsalva), w których trąbki otwierają się wskutek zwiększonego ciśnienia w jamie nosowej i bezciśnieniowe, w których przypadku otwarcie trąbek uzyskuje się poprzez pracę odpowiednich grup mięśni. Są też kombinacje jednych i drugich. Jeśli chodzi o techniki bezciśnieniowe (jak np. przełykanie śliny, odginanie głowy, ziewanie przy zamkniętych ustach i inne) to, choć są bardzo eleganckie – nie wymagają łapania się za nos – ich skuteczność jest jednak (może poza osobnikami o wyjątkowo drożnych trąbkach Eustachiusza jak np. Gianluca Genoni) ograniczona do mniej więcej podobnych głębokości jak próba Valsalvy. Niezwykle wydajną techniką, w pewnym sensie też bezciśnieniową, jest manewr polegający na wciąganiu przez nos wody do jamy nosowej i zatok. Jednak jest to technika trudna i niebezpieczna, dlatego posługuje się nią bardzo wąskie grono zaawansowanych nurków.

Wydaje się, że najpopularniejszą i jednocześnie bardzo efektywną techniką, używaną przez chyba wszystkich głęboko nurkujących freediverów, jest tzw. manewr Frenzla. Został on opracowany przez komandora Luftwaffe (Frenzla właśnie) w czasie II Wojny Światowej dla pilotów i załóg bombowców nurkujących (okazuje się, że przy locie nurkowym ciśnienie rośnie na tyle gwałtownie, że zaczyna to stanowić problem). Z grubsza rzecz biorąc, technika Frenzla polega na tym, że najpierw powietrze z płuc zasysane jest do ust i gromadzone nad językiem. Następnie wykonywany jest silny ruch języka do góry i do tyłu tak, że język jak tłok przepycha je do jamy nosowej, zwiększając panujące w niej ciśnienie. Jeśli jednocześnie mamy zatkany nos (ręką lub zaciskiem) i zamkniętą głośnię, to powietrze, które nie ma dokąd uciec, uchodzi przez trąbki Eustachiusza do ucha środkowego. Frenzel jest tak skuteczny, że pozwala rozwiązać problem wyrównywania ciśnienia nawet osobom o wyjątkowo niedrożnych trąbkach. Taką osobą jest np. Eric Fattach, który mimo że od najmłodszych lat uwielbiał pływać, to nie był w stanie zanurkować głębiej niż na 2-3 metry. Jego trąbki są tak wyjątkowo ścisłe, że pomimo iż Eric znał próbę Valsalvy, to nie był w stanie wyrównać ciśnienia przy jej pomocy. Wreszcie pewnego razu natknął się na opis techniki Frenzla i jak sam mówi, opanował ją w 5 minut. Od tej chwili podwodny świat stanął przed nim otworem i Eric kilka lat później znalazł się na 88 metrach. Uprzedzam jednak, że dla większości z nas poprawne opanowanie tej techniki nie okaże się takie łatwe jak w jego przypadku. Dlatego zainteresowanych odsyłam do chyba najlepszego dokumentu na ten temat, napisanego właśnie przez Erica Fattaha: „The Frenzel Technique, Step-by-Step” (www.ericfattah.com/frenzel.doc). Tym z was, którzy będą chcieli zapuścić się naprawdę głęboko, polecam też wątek „Failure Depth” na liście dyskusyjnej serwisu www.deeperblue.net, gdzie w jednym z postów Eric zdradza, nieujawnione we wspomnianym wyżej dokumencie, tajniki, dotyczące jego własnej modyfikacji Frenzla tzw. mouthfill technique.

Na koniec można jeszcze przypomnieć, że obecnie prawie wszyscy freediverzy stosują przed zanurzeniem prostą, ale skuteczną technikę pakowania płuc (lung packing). Polega ona na tym, że po wzięciu ostatniego, maksymalnego wdechu nurek „dopakowuje” poprzez zasysanie językiem do ust dodatkowych porcji (tzw. packs) powietrza, które przepompowuje natychmiast do płuc. W wyniku wykonania od kilkunastu do kilkudziesięciu „dopakowań” można wprowadzić do płuc nawet do 3 litrów dodatkowego powietrza, które bardzo przydaje się na głębokościach do wyrównywania ciśnienia w uchu środkowym, dodatkowo zabezpieczając je przed urazem. Należy jednak pamiętać, że nadmierne pakowanie wywołuje zawroty głowy a w skrajnych przypadkach może doprowadzić do nawet blackoutu (jeszcze przed rozpoczęciem nurkowania). Doświadczył tego między innymi właśnie Eric Fattach w czasie rywalizacji w Montreux w 2000 r. Złośliwi konkurenci do końca trwania zawodów przezywali go Japończykiem w nawiązaniu do słynnej sceny z „Big Blue” (oczywiście w przypadku Japończyka z filmu przyczyna blackoutu była zupełnie inna – nadmierna hiperwentylacja).

Uraz ciśnieniowy płuc

Jak powiedział jeden ze znanych freediverów: „ludzie są zaprojektowani do nurkowania na głębokości do 40 metrów”. Głębiej (a w praktyce okazuje się, że czasem i wcześniej) należy brać pod uwagę ryzyko urazu ciśnieniowego – zgniecenia płuc (lung squeeze). Jego mechanizm jest całkowicie odmienny od urazu o tej samej nazwie (tylko w języku polskim), doskonale wszystkim znanego z nurkowań na sprężonych mieszankach oddechowych.

Kiedy nurek bezdechowy zanurza się, ciśnienie zewnętrzne powoduje narastającą kompresję płuc. Te jednak znajdują się nie w elastycznym worku, a w zbudowanej z dość sztywnych żeber klatce piersiowej. Wprawdzie posiada ona pewne (ograniczone) możliwości kurczenia się, ale zawsze stawia działającej z zewnątrz sile pewien opór. W rezultacie ciśnienie słupa wody na danej głębokości jest równoważone przez ciśnienie powietrza w płucach plus tę właśnie siłę oporu (sprężystości) klatki piersiowej. Oznacza to, że w płucach stale utrzymuje się pewne niewielkie podciśnienie.

Jest ono przyczyną znanego wszystkim freediverom efektu nazywanego z angielska blood shift. Aby skompensować panujące w płucach podciśnienie, do naczyń krwionośnych klatki piersiowej przetłaczana jest krew pozyskana z innych obszarów organizmu. Proces ten przebiega tym łatwiej, że wskutek zatrzymania oddechu i narastającego ciśnienia zewnętrznego obkurczeniu ulegają naczynia krwionośne dostarczające krew do peryferiów – palców, dłoni, stóp, kończyn i skóry. „Zaoszczędzona“ w ten sposób krew może zostać skierowana właśnie do płuc. Dodatkowym efektem wspomagającym blood shift jest stopniowe przemieszczanie narządów wewnętrznych z jamy brzusznej do klatki piersiowej. To, na ile efektywny jest ten ostatni proces, zależy od elastyczności przepony – mięśnia rozpościerającego się pomiędzy płucami a jamą brzuszną. Oba te efekty powodują jedno: klatka piersiowa wypełnia się cieczą (krew) i organami wewnętrznymi (trzewia), które – w odróżnieniu od znajdującego się w płucach powietrza – są nieściśliwe. Właśnie dlatego dalsze narastanie ciśnienia zewnętrznego nie powoduje zgniecenia klatki piersiowej i połamania żeber.

Póki znajdujemy się na niewielkich głębokościach, efekty blood shift i przetłaczania trzewi manifestują się w minimalnym stopniu. Klatka piersiowa poddaje się jeszcze kompresji i w miarę nadąża za zmniejszaniem objętości płuc. Sytuacja zmienia się mniej więcej, kiedy mijamy marker oznaczający 40 metr (w zależności od osobnika równie dobrze może to być 35 lub 45 metr). W tym momencie klatka piersiowa osiąga objętość graniczną (a płuca residual volume). Dalsze jej zgniatanie jest niemożliwe ze względu na sztywność żeber. Od tej chwili postępującej kompresji płuc nie towarzyszy już kurczenie się klatki. Dlatego zapotrzebowanie na nieściśliwe organy wewnętrzne i krew gwałtownie rośnie, i... tu może pojawić się problem. Jeśli zapotrzebowanie to nie zostanie odpowiednio szybko zaspokojone, wówczas podciśnienie w płucach może wzrosnąć do niebezpiecznych wartości. W konsekwencji krew pod wpływem różnicy ciśnień może zacząć przenikać z naczyń krwionośnych do światła pęcherzyków płucnych. Właśnie wtedy mamy do czynienia z urazem płuc.

Po wynurzeniu nurek pluje śliną podbarwioną krwią. Na ogół jej ilości są niewielkie a objawy ustępują po dość krótkim czasie. Jednak w skrajnych przypadkach może dojść nawet do wtórnego utonięcia. Zalane krwią pęcherzyki płucne nie są wówczas w stanie prawidłowo wykonywać swojej pracy, a nurek dusi się, mimo że znajduje się na powierzchni i może oddychać powietrzem atmosferycznym. W lżejszych przypadkach stan plucia krwią utrzymuje się przez kilka – kilkanaście godzin. Towarzyszy mu uczucie ogólnego zmęczenia oraz trudności z nabraniem pełnego oddechu. Czasem oddychaniu towarzyszyć może rzężenie i ból w okolicach klatki piersiowej. Niestety, ustąpienie tych objawów (co następuje szybciej lub później w zależności od stopnia uszkodzenia płuc) nie oznacza, że problem zniknął. Należy liczyć się z tym, że nadwerężone pęcherzyki jeszcze przez dłuższy czas będą dochodzić do siebie. Nurkowaniom, nawet na dużo mniejsze głębokości, może towarzyszyć krwioplucie. Dlatego po doznaniu urazu, należy zawiesić nurkowania na pewien czas (zależny od tego jak poważny był uraz), a po ich wznowieniu rozpoczynać od małych głębokości. W miarę upływu kolejnych dni można stopniowo nurkować coraz głębiej, jednak cały czas należy kontrolować, czy objawy lung squeeze nie powracają.

Co robić, aby nie dopuścić do urazu? Nie ma tu prostej rady. Wydaje się, że pierwszą i podstawową zasadą powinno być powolne stopniowanie głębokości. Nie należy gwałtownie poprawiać swojego personal best, szczególnie kiedy jesteśmy w obszarze ryzyka, a więc po przekroczeniu 35-40 metra. Najpierw należy wykonać kilka – kilkanaście nurkowań w okolicach swojego rekordowego osiągnięcia, a dopiero potem atakować głębokość większą o kilka (2-3) metrów. Tu znów seria zanurzeń na podobną głębokość i ponowne przesunięcie poprzeczki. Po dłuższej przerwie (np. zimowej) w nurkowaniach należy stopniowo dochodzić do dużych głębokości, nawet jeśli leżą one poniżej osobistego rekordu. Z kolei każde głębokie nurkowanie powinno być poprzedzone odpowiednią rozgrzewką tj. kilkoma przygotowawczymi zanurzeniami na mniejsze głębokości (można w tym celu wykonywać opisane poniżej negative pressure dives). Postępując w ten sposób, za każdym razem dajemy szansę organizmowi na przyzwyczajenie się do głębokości i panującego na niej ciśnienia. Dajemy mu czas na „aklimatyzację”, co pozwala zmniejszyć ryzyko wystąpienia lung squezze.

Druga rada to ćwiczenie przepony. Im przepona jest bardziej elastyczna, tym łatwiej i głębiej trzewia są w stanie wniknąć w światło klatki piersiowej. To zabezpiecza nurka przed wzrostem podciśnienia w płucach i ryzykiem ich uszkodzenia. Typowym przykładem tego typu ćwiczenia jest technika zaczerpnięta z Pranayamy - Uddiyana Bandha (na filmach o Umberto Pelizzarim można znaleźć ujęcia Mistrza w trakcie wykonywania tej techniki). Polega ono na wykonaniu pełnego, maksymalnego wydechu, po którym następuje głębokie zassanie brzucha w światło klatki piersiowej. Nurkowie często nie ograniczają się do wykonania zwykłego wydechu, ale na koniec (ale jeszcze przed wciągnięciem brzucha) dodają serię reverse packs (wysysanie, przy pomocy języka, powietrza z płuc po osiągnięciu przez nie objętości residual volume).

Ćwiczeniom poprawiającym elastyczność powinna być poddawana nie tylko sama przepona, ale też cała klatka piersiowa. Gdy jest ona zbyt sztywna, wówczas stawia duży opór ciśnieniu zewnętrznemu, jeszcze zanim płuca osiągną residual volume. Może to być przyczyną wystąpienia krwioplucia po wynurzeniu z głębokości dużo mniejszych niż wspomniane na wstępie 35-40 metrów. Znane są przypadki, kiedy uraz płuc miał miejsce po nurkowaniach na zaledwie 25 metrów. Inną przyczyną takiego stanu rzeczy mogło być też wzięcie niepełnego oddechu. Płuca osiągają wtedy objętość zalegającą na dużo mniejszej głębokości niż normalnie. Z tego właśnie powodu należy bardzo ostrożnie przeprowadzać wspomniane powyżej tzw. negative pressure dives (nurkowania negatywne), polegające na zanurzeniu się po wykonaniu wydechu, mimo że osiągane w ten sposób głębokości są niewielkie. Nurkowie często wykonują negative pressure dives w ramach rozgrzewki, dzięki czemu efekt ciśnienia panującego na np. 50 metrach uzyskują już na 5-15 metrach (w zależności od stopnia opróżnienia płuc). Powoduje to szybsze i osiągnięte mniejszym wysiłkiem (niż przez rzeczywiste nurkowanie na 50 m) zaadoptowanie do ciśnienia a także szybszą aktywację odruchu nurkowego. Jednak z powodu zwiększonego ryzyka urazu płuc należy je przeprowadzać z najwyższą ostrożnością. Konieczne jest też zapewnienie bardzo uważnej asekuracji. Nurek nie tylko ma mało tlenu, ale też  z powodu pustych płuc  ujemną pływalność. W razie blackoutu nie może liczyć na to, że wyporność wyniesie go na powierzchnię.


Peter Scott w swoim znakomitym artykule na temat urazu ciśnieniowego pt. „Fear the Squeeze” zwraca uwagę na jeszcze trzy kwestie. Pierwsza to zalecenie, że w każdym głębokim nurkowaniu zachowywać należy odpowiednie (czytaj nie zbyt szybkie) tempo zanurzania. Kiedy tempo wzrostu ciśnienia jest wolniejsze, wówczas mechanizmy obronne mają więcej czasu na zamanifestowanie się i uchronienie nas przed uszkodzeniem płuc. Druga - to właściwe nawodnienie organizmu. Odwodnienie, o które we freedivingu łatwo, prowadzi do zmniejszenia objętości krwi i w konsekwencji zmniejszenia efektywności efektu blood shift (nie mówiąc o zwiększeniu lepkości krwi). Ostatnia kwestia wydaje się dość oczywista. Chodzi mianowicie o podchodzenie z wielką ostrożnością do wszelkich, nawet płytkich, nurkowań po przebyciu jakiejkolwiek choroby płuc. Mimo tego, że powinno to być dla wszystkich oczywiste, właśnie Peter Scott doznał wyjątkowo ciężkiego urazu wskutek zlekceważenia przeziębienia płuc. Warto dodać, że miało to miejsce po nurkowaniu leżącym dużo poniżej normalnie osiąganych przez niego limitów.

Na koniec warto zauważyć związek ryzyka urazu płuc z kwestią wyrównywania ciśnienia w uchu środkowym. Problemy z uchem są dla wielu z nas barierą, która zatrzymuje nas przed zejściem głębiej. Kiedy wreszcie uda się opanować nową, doskonalszą technikę wyrównywania ciśnienia okazuje się, że jesteśmy w stanie nagle „awansować” o kolejne 8-10 metrów i... tu właśnie może okazać się, że trafiamy na nowe ograniczenie – lung squeeze. O tym, że tak właśnie się stało dowiadujemy się już po fakcie – na powierzchni. Nasze organizmy niestety nie mają żadnych receptorów czy też innego mechanizmu ostrzegawczego, który uprzedzałby nas o zbliżającym się niebezpieczeństwie uszkodzenia płuc. Na głębokości nie odczuwamy żadnych problemów. Dopiero, kiedy po wynurzeniu plujemy krwią oznacza to, że posunęliśmy się o kilka metrów za głęboko.

Jeszcze jedna uwaga. Okazuje się, że osobnicza podatność na lung squeeze jest bardzo różnorodna. Są nurkowie, których ten problem zdaje się w ogóle nie dotyczyć. Potrafią w ciągu tygodnia poprawić swoje personal best z 20 do 50 metrów i … nic złego im się nie dzieje. Jednak niech to nie stanowi zachęty dla innych, by próbowali tego samego. Jak bowiem pisałem powyżej zdarzają się i tacy, dla których zejście nawet w okolice 25 metrów jest obarczone ryzykiem krwioplucia. Większość nurków lokuje się pomiędzy jedną a drugą grupą, co oznacza, że jednak muszą ostrożnie planować głębsze nurkowania, a zwłaszcza poprawianie rekordów życiowych.

Arytmie serca

Zatrzymywanie oddechu, szczególnie w połączeniu ze zmianami ciśnienia zewnętrznego, a więc w nurkowaniach na głębokość, wywołuje bradykardię (zwolnienie tętna) a czasem może prowadzić do nierównomiernego bicia serca. Według Terry Maas’a ten sam efekt (arytmia) pojawić się może w wyniku nieumiejętnego, forsownego wyrównywania ciśnienia za pomocą próby Valsalvy. Oczywiście nurkami najbardziej narażonymi na tego rodzaju komplikacje są osoby o naturalnych skłonnościach do arytmii. Innym może się to nigdy nie przydarzyć, ale pewności nie ma. O tym, że coś przebiega inaczej niż powinno, dowiadujemy się z reguły dopiero po powrocie na powierzchnię. Serce bije nierówno, często rytm jest przyśpieszony. Trzeba tu zaznaczyć, że przyśpieszenie pulsu po wynurzeniu jest zjawiskiem naturalnym. Jeśli jednak towarzyszy mu nierównomierność, a objawy nie ustępują po kilku chwilach, oznacza to, że mamy problem arytmii. Jedyne, co powinniśmy zrobić w takiej sytuacji, to zakończyć nurkowanie oraz wszelką inną działalność wymagającą wysiłku na dany dzień. Należy też skonsultować się z kardiologiem, aby ocenić czy u danej osoby nie występują przeciwwskazania do uprawiania nurkowania na zatrzymanym oddechu.

Problem nieregularnego tętna, o ile w ogóle ma miejsce, pojawia się na ogół po głębokich nurkowaniach. Jednak znany jest co najmniej jeden przypadek nurka, u którego arytmia występowała po maksymalnych statykach (co w jego przypadku oznaczało ok. 6 min. 20 sek.) i utrzymywała się nawet do kilku godzin.

Na koniec warto zaznaczyć, że fizjologia nurkowań na bezdechu (zwłaszcza głębokich) nie jest do końca zbadana, ze zresztą dość oczywistych względów - brak jest wystarczająco obfitego materiału doświadczalnego. Stąd znaczna ilość informacji przedstawionej w niniejszym tekście bierze się raczej z praktyki tj. relacji nurków niż z naukowo potwierdzonych teorii. Oznacza to, że niektóre z przedstawionych tu prób wyjaśnienia pewnych faktów mogą zostać w przyszłości zweryfikowane.

Bibliografia:

„Decompression Illness and Freediving” Peter Sheard
„Lung Squeeze” David Sawatzky
„Unreveling the Mammalian Diving Reflex Part I & Part II” Erik Seedhouse
„Take a Deep Breath Part I & Part II” Erik Seedhouse
„Reality Czech” Paul Kotik


(Pierwotnie artykuł ukazał się w magazynie nurkowym Podwodny Świat 2003 nr 4 (lipiec-sierpień)
Zaktualizowany w 2009 roku)

Autor: Tomek „Nitas” Nitka

Tydzień z Umberto Pelizzarim

Relacja Tomka „Nitasa” Nitki z kursu nurkowania u Umberto Pelizzariego na Sardynii w 2003


Dla mnie wszystko zaczęło się w czasie zawodów na Hańczy w sierpniu 2002 roku. Tam poznałem Michała Pydo, który miesiąc wcześniej bawił na Sardynii. Jego opowieści o kursie, w którym tam uczestniczył słuchaliśmy z otwartymi ustami, oglądaliśmy zdjęcia i nakręcone w czasie pobytu video. Każdy z nas po cichu marzył by za rok znaleźć się tam gdzie Michał. Potem nastąpiły tygodnie wahań, rozważania wszystkich za i przeciw. Wreszcie nie sprawdzając do końca kosztów (żeby się przypadkiem nie przerazić i rozmyślić!), w listopadzie podjąłem decyzję : wysyłam zgłoszenie i jadę!

Wszystkie drogi prowadzą do Santa Teresa

Trzy miesiące później, po perypetiach z przesłaniem pieniędzy do Włoch, dostaję potwierdzenie – jestem na liście uczestników! Jeszcze kilka kolejnych miesięcy niecierpliwego oczekiwania, nerwów związanych z uświadamianiem sobie rzeczywistych kosztów całego przedsięwzięcia, emocji z załatwianiem w ostatniej chwili połączeń lotniczych i wreszcie jestem na Okęciu. Wsiadam do samolotu, a dwie godziny później ląduję w Rzymie. Tam, po kilkudziesięciu minutach włóczenia się po lotnisku pakuję się do Macdonell Douglasa, który ma zawieźć mnie na Sardynię. Jestem na pokładzie jako jeden z pierwszych pasażerów i niby to odwracając wzrok w stronę okna w rzeczywistości kątem oka uważnie obserwuję kolejnych wchodzących. Przez dłuższy czas nikt nie wzbudza mojego zainteresowania, aż wreszcie jest! Niska, napakowana mięśniami postać przykuwa moją uwagę. W ręku mężczyzna trzyma przedmiot o charakterystycznym kształcie – to długie, wykonane z włókna węglowego płetwy do nurkowania na bezdechu. Facet wciska je do schowka pod sufitem i siada kilka rzędów foteli za mną. A więc – myślę - mam pierwszego towarzysza. Kiedy po wylądowaniu w Olbii czekamy na nasze bagaże podchodzę do niego i pytam „Hi, are you going to Santa Teresa?” (Czy jedziesz do Santa Teresa?). Moje przypuszczenia potwierdzają się. Mark, bo tak ma na imię mój nowy znajomy, udaje się w to samo miejsce co ja. Tymczasem z niepokojem oczekuję na pojawienie się na taśmie mojej torby z monopłetwą. Wprawdzie jeszcze w Warszawie okleiłem ją ze wszystkich stron nalepkami z napisem „Fragile”, a samą płetwę przed włożeniem do torby obłożyłem z obu stron pięciocentymetrową warstwą styropianu, ale czy to wystarczy? Czy przyjedzie nieuszkodzona? Wreszcie jest! Jednak coś mi się w niej nie zgadza. Przyglądam się jej z pewnym niedowierzaniem. Niewątpliwie jest to torba firmy Water Way taka jak moja, ale jest jakaś dziwnie płaska. Czyżby styropian spłaszczył się w czasie lotu? Spoglądam jeszcze raz na taśmę i sprawa się wyjaśnia. Trzy metry dalej widzę swojego, odpowiedniej grubości Water Way’a. Ten pierwszy to monopłetwa Marka. Okazuje się, że on, podobnie jak ja, zabrał oprócz zwykłych płetw również mono. Teraz mamy już wszystko więc zabieramy swoje śmieci i opuszczamy lotnisko.

Z informacji przekazanych mi kilka dni wcześniej przez właściciela hotelu wynika, że autobus do odległej o około 50 kilometrów Santa Teresa di Gallura odchodzi o 19:00. Jest już 19:10 a więc musiał ruszyć właśnie przed chwilą. Następny będzie dopiero za ponad dwie godziny, rozglądamy się więc za innym transportem. Nasz wzrok pada na pobliski postój taksówek. Krótka rozmowa na migi z pierwszym w kolejce kierowcą i zrezygnowani odchodzimy w stronę dworca autobusowego. 90 euro, nawet do podziału na dwóch, zdecydowanie przekracza nasze możliwości. Tymczasem okazuje się, że informacje hotelu były błędne. Autobus rusza za kilkanaście minut. Bingo! Ładujemy bagaże do schowka i kiedy wszystko jest już w miarę bezpiecznie upchnięte na miejsce, zza pleców słyszymy wesołe „Hallo guys”. Odwracamy się i widzimy trzymającego kolejną monopłetwę wysokiego, lekko łysiejącego mężczyznę, który przedstawia się mówiąc z wyraźnym francuskim akcentem „I am Vincent”. Teraz jest nas już trzech. Zajmujemy miejsca w opustoszałym autobusie i ruszamy. 50 kilometrów do Santa Teresa zajmuje więcej czasu niż można by się spodziewać. Najpierw ruch tamuje gigantyczny korek, potem, już za miastem droga jest tak kręta, że kierowca rzadko przekracza 40 kilometrów na godzinę. Na miejsce docieramy porządnie zmęczeni i wściekle głodni około dziesiątej wieczorem. Ja z Markiem instalujemy się w hotelu Moderno, Vincent ma rezerwację gdzie indziej, kilka przecznic dalej. A więc dziś rozstajemy się. Teraz tylko szybki prysznic, mała przekąska i spać. Jutro musimy być wypoczęci, bo z samego rana zaczyna się to, co przywiodło nas tu z różnych zakątków Europy – kurs freedivingu prowadzony przez samego Mistrza Umberto Pelizzariego.

Rano wstaję ociężale i z bólem głowy. Noc nie przyniosła oczekiwanego odpoczynku. Hotelik położony jest tuż obok centralnego rynku miasteczka, a to przecież południe Europy. Tu życie towarzyskie zaczyna się o dziewiątej wieczorem i trwa do drugiej w nocy. Zza okna wciąż słychać śmiechy, rozmowy i ... przejeżdżające co chwila na najwyższych obrotach, ukochane przez Włochów skuterki. Hotel nie ma klimatyzacji więc odcięcie się od gwaru ulicy przez zamknięcie okna grozi śmiercią od duchoty. I tak będzie przez kolejne sześć nocy. Nie pozostaje więc nic innego jak uodpornić się i przestać zwracać uwagę na hałas.

Gelato Umberto

Po śniadaniu zabieramy sprzęt i ruszamy do odległego o 10 minut centrum nurkowego o nazwie – oczywiście - „No Limits”. Na dziedzińcu zgromadzony jest już spory tłumek entuzjastów jednego oddechu. Po chwili przez bramę centrum wjeżdża potężny, terenowy Ford Ranger zza którego kierownicy wysiada postać dobrze znana wszystkim ze zdjęć i filmów – to Umberto Pelizzari.
Wita się wesołym „Hello guys!” i zaprasza nas do miejsca, które przez najbliższe pięć dni stanie się naszą salą wykładową. Tu następuje prezentacja samego Mistrza, naszych instruktorów oraz wszystkich uczestników kursu, których jest około 25-30. Są Francuzi, Niemcy, Anglicy, Nowozelandczycy, Maltańczycy. Jest jeden Irlandczyk, Japonka no i oczywiście ja z Polski, ale najwięcej chyba jest Szwajcarów. Tak czy owak jest to mieszanka narodowości z całego świata. Po prezentacji Umberto rozpoczyna zajęcia od ... przypomnienia wszystkim jak ważną rzeczą w życiu jest tradycja. Tradycję należy szanować i podtrzymywać, mówi. Każde miejsce ma swoją tradycję, to centrum nurkowe też. Wygłasza to wszystko ze śmiertelnie poważną miną, jesteśmy więc nieco zdezorientowani ale po chwili zaczynamy się domyślać, że z tą powagą chyba coś jest nie tak. O jaką tradycję może tu chodzić? Wreszcie sprawa się wyjaśnia, chodzi o ... gelato czyli lody. Umberto jest ich wielkim miłośnikiem, więc jeśli ktoś mu się narazi, trafia na czarną listę. Gdy uzbiera się na niej osiem osób, składają się one na lody dla wszystkich kursantów i trenerów. Na listę można trafić za różne przewinienia: sambę lub blackout, spóźnienie na odpłynięcie łodzi, głupie zachowanie pod wodą (np. trzymanie fajki w ustach) ale również w przypadku poprawienia swojego rekordu życiowego. Reguły obowiązują wszystkich, nie wyłączając samego Umberto, który dopisuje swoje imię, po tym gdy jego komórka niespodziewanie zadzwoni, przerywając prowadzone przez niego zajęcia.
Po tym wstępie przechodzimy do spraw poważniejszych. Umberto dzieli nas na cztery, liczące po około 7 osób zespoły i przydziela do nich instruktorów. Dowiadujemy się jak będzie wyglądał dzisiejszy dzień. Nurkowania będą odbywały się w stałym balaście (zarówno w płetwach jak i w monopłetwie) oraz na windzie, czyli w reżimie zmiennego balastu. Ponieważ większość z uczestników nie posiada własnych monopłetw, więc przed opuszczeniem bazy dobierają oni odpowiednie rozmiary spośród kilkunastu egzemplarzy, którymi dysponuje centrum. Wreszcie zabieramy sprzęt i schodzimy do odległego o około 500 metrów portu. Zajmujemy miejsca w dwóch, napędzanych potężnymi, podwójnymi silnikami pontonach o sztywnej konstrukcji i ruszamy.
Po wypłynięciu z naturalnego portu na otwarte wody sterujący pontonami Umberto i Marco robią użytek z mocy silników. Zaczynają się wyścigi. Podskakujemy na falach w szalonym pędzie. Obniżam swoja pozycję i mocno łapię się uchwytów, żeby przy kolejnym skoku nie znaleźć się za burtą. Jednak po kilkunastu minutach zabawa się kończy, zwalniamy i rozpoczyna się powolne krążenie po okolicy. Umberto w pierwszym, wyposażonym w echosondę pontonie poszukuje miejsca o odpowiedniej głębokości. Wreszcie jest. Silniki milkną, wyrzucamy kotwice, a po obu stronach każdego z pontonów rozwijane są po dwie liny opustowe, wzdłuż których będziemy nurkować. W międzyczasie dołącza do nas trzecia łódź z windą do zmiennego balastu. Po chwili wszyscy jesteśmy w wodzie. Nurkowania zorganizowane są w ten sposób, że każdy zespół okupuje jedną stronę któregoś z pontonów (czyli 2 liny). Przy każdej linie jest więc 3 lub 4 nurków. Instruktor kontroluje to co dzieje się z jego kursantami, zwraca uwagę na błędy i koryguje je. Umberto krąży od jednego zespołu do drugiego obserwując nas i udzielając wskazówek.
Asekuracja wygląda nieco inaczej niż w naszych, mętnych jeziorach. Tu widoczność przekracza 30 metrów nie ma więc potrzeby oczekiwania na nurkującego partnera w rejonie blackout zone czyli na głębokości 10-15 metrów. Asekurujący buddy pozostaje cały czas na powierzchni, z której śledzi poczynania nurka. Zdaniem Umberto ta procedura jest tym bardziej uzasadniona, bo 99% blackoutów ma miejsce po wynurzeniu, a ten jeden pozostały procent dotyczy omdleń na zaledwie 3-5 metrach, gdzie błyskawicznie można dotrzeć. Mimo zrozumienia dla tej argumentacji i szacunku dla wiedzy i doświadczenia Umberto, moje przyzwyczajenia z Polski powodują, że pozostaję lekko sceptyczny. Jednak później zauważam, że w rzeczywistości jeśli kursant schodzi głębiej i znika poza granicę widoczności, opiekujący się nim instruktor dyskretnie opuszcza się na 10-15 metrów skąd obserwuje go. To uspakaja mnie.

Zmienny balast, I love it!

Tymczasem po upływie mniej więcej godziny moja grupa zmienia zwykłe płetwy na mono. Po kolejnej godzinie przychodzi nasza kolej na coś, co okaże się chyba największą atrakcją zajęć w morzu – zmienny balast. Nurkujemy parami, głową w dół – czyli tak jak za czasów Jacquesa Mayol’a. Na początek ustalam z partnerem głębokość 30 metrów. Wentylujemy się uczepieni uchwytów, gdy z dala dobiega odliczanie : 30 sekund, 20, 10, 5, 4, 3, 2, 1, zero! Biorę ostatni głęboki wdech i zamykam oczy, czuję jak winda ściąga mnie w dół. Zrazu prędkość opadania jest bardzo mała – winda musi pokonać dodatnią pływalność trzech nurków (razem z nami, dla asekuracji, nurkuje nasz instruktor), w dodatku pozbawionych pasów balastowych. Jednak kiedy docieramy do pierwszej termokliny gdzieś na głębokości około 20-22 metra, wyraźnie czuję jak przyśpiesza. Wyrównywanie ciśnienia nie sprawia żadnego problemu, nie muszę nic robić, moje mięśnie nie pracują, jedyne na czym się koncentruję to uszy i maska. Czuję wodę obmywającą moją twarz. Przez zamknięte powieki widzę, że wokół robi się ciemniej. Nagle stop! Słychać uderzenie windy o odważnik zaczepiony na końcu liny. Zatrzymujemy się. Nie mogę uwierzyć, że to już 30 metrów. Otwieram oczy, rozglądam się dookoła, uśmiecham się do zwisającego obok instruktora i nieśpiesznymi ruchami rąk zaczynam wyciągać się po linie. Minutę i dziesięć sekund od rozpoczęcia wynurzam się rozluźniony i szczęśliwy obok niecierpliwie oczekujących kolegów. Wszyscy jesteśmy oczarowani tą formą nurkowania, chcemy spróbować jeszcze raz. Niestety na dziś to koniec. Musimy wracać do bazy – czeka nas jeszcze bardzo intensywne popołudnie. Następny raz będzie jutro.

Technika, czyli klucz do sukcesu

Po powrocie na ląd i skromnym lunchu (nie możemy się obżerać, bo czeka nas jeszcze statyka na basenie) rozpoczynają się zajęcia teoretyczne. Umberto zwraca uwagę na najczęściej popełniane przez nas błędy techniczne. Dziś tylko słuchamy, ale następnego dnia nurkowanie każdego z nas zostanie sfilmowane przez podwodnego operatora. Kiedy będziemy mogli zobaczyć się na video okaże się, że te błędy popełniają prawie wszyscy. Najczęściej dotyczą one pracy nóg i są to : zginanie nóg w kolanach, zbyt wąska ich praca, poruszanie płetwami tylko z tyłu (za plecami), podczas gdy niewykorzystana pozostaje cała przestrzeń z przodu. Obserwując nurka z boku, jego nogi i płetwy powinny układać się jakby w symetryczną w stosunku do osi ciała sinusoidę, co niestety udaje się tylko kilku uczestnikom kursu. Również pozycja całego ciała najczęściej pozostawia wiele do życzenia. Głowa powinna być wyprostowana, (a twarz i wzrok skierowane na linę) gdy tymczasem bywa ona odgięta do tyłu. To nie tylko powiększa opory hydrodynamiczne i utrudnia wyrównywanie ciśnienia ale również sprzyja wygięciu całego ciała do tyłu, w łuk co z kolei przyczynia się do pogłębienia wspomnianych przed chwilą błędów pracy nóg. Oglądając swoje video nie mogę uwierzyć, że to ja. Niemożliwe żebym wyglądał aż tak pokracznie! A jednak, to prawda. Zresztą nie muszę się specjalnie martwić, nie jestem odosobniony. Podobne odczucia towarzyszą znakomitej większości z nas. Bywa i tak, że kiedy Umberto nie może rozpoznać kogoś na ekranie i zadaje pytanie „Kto to jest?” wszyscy milczą. Zawstydzony swoimi wyczynami delikwent zrazu nie przyznaje się, że to właśnie jego nurkowanie oglądamy. Jednak przyjacielski i swobodny sposób w jaki Umberto prowadzi zajęcia sprawia, że po chwili każdy, nawet najbardziej onieśmielony kursant zgłasza się i z uwagą słucha tego, co Mistrz ma do powiedzenia na temat popełnianych przez niego błędów. W pewnej chwili na ekranie pojawia się znana wszystkim sylwetka Vincenta, który przepływając obok kamery wdzięczy się do niej jak nastoletnia panienka. Efekt jest tak komiczny, że wszyscy wybuchają śmiechem, a Umberto wskazując na winowajcę, wielkim głosem woła „Gelatooo!” i imię Vincenta ląduje na czarnej liście.

Umberto zwraca również naszą uwagę na znaczenie drobnych uchybień, takich jak na przykład niewłaściwe położenie nurka względem liny opustowej przed rozpoczęciem zejścia, źle wykonany duck dive (po naszemu scyzoryk), zbyt wczesne zaprzestanie poruszania nogami przy przejściu z aktywnej fazy zanurzenia do etapu free fall (swobodnego opadania w bezruchu), przyśpieszanie na ostatnich metrach przed osiągnięciem powierzchni czy wiele, wiele innych. Na pozór znaczenie każdego z tych szczegółów wydaje się błahe. Jednak teraz, mówi Umberto, nurkujecie na głębokości leżące głęboko w granicach waszych możliwości. Dlatego teraz rzeczywiście nie jest to tak istotne. Gdy zaczniecie się zbliżać do waszych limitów, okaże się, że suma tych drobnych błędów może zdecydować, że po wynurzeniu będziecie mieli sambę lub nawet blackout. Właśnie dlatego każdy element techniki nurkowania należy doprowadzać do doskonałości. A kiedy wydaje się, że już wszystko przebiega perfekcyjnie, jest to sygnał, że należy zacząć szukać kolejnej rzeczy, którą można usprawnić. Dotyczy, to wszystkich. Nawet sam Umberto mówi, że całkiem niedawno zdał sobie sprawę z niezwykle drobnego błędu polegającego na tym, że jeden z mięśni jego twarzy lekko drgał podczas nurkowania. Zaczął nad tym pracować, aż wreszcie zdołał ten błąd wyeliminować.

Tu nasz Mistrz każe nam zapamiętać jeszcze jedną, świętą zasadę : nigdy nie nurkuj bezmyślnie, tylko po to by po prostu sobie zanurkować. Za każdym razem gdy się zanurzasz, postaw sobie jakiś cel. Niech będzie to praca nad usunięciem jakiegoś wybranego, popełnianego przez ciebie błędu. Staraj się poprawić swoją technikę w tym zakresie, ale uwaga (!) zawsze wybieraj tylko jeden element, na którym będziesz się koncentrował, nigdy dwa czy więcej.

Longer than you

Takimi właśnie słowami Jacques, jeden z dwóch bohaterów „Big Blue”, kultowego filmu freediverów, odpowiada na pytanie Enzo : „Jak długo możesz wstrzymać oddech”. „Longer than you” czyli „Dłużej niż ty”. Każdego dnia wczesnym popołudniem wszyscy członkowie naszej gromadki suną powoli główną ulicą Santa Teresa na odległy o 2-3 kilometry basen hotelu La Funtana. Codziennie słońce pali niemiłosiernie, czujemy zmęczenie po porannym nurkowaniu, ale nikt się nie poddaje. Idziemy ćwiczyć statykę, a każdy wierzy, że potrafi pozostać bez zaczerpnięcia powietrza dłużej niż inni. Kiedy docieramy na miejsce zawsze najpierw wysłuchujemy instrukcji Umberto. Dowiadujemy się jak danego dnia będą przebiegały zajęcia. Najczęściej, po dobraniu się w pary nurkujemy (o ile nurkowaniem można nazwać leżenie w bezruchu na powierzchni wody) na zmianę. Jednak w dwa ostatnie dni ten układ zmienia się. Najpierw przez godzinę nurkuje jeden z partnerów, wykonując serię zanurzeń w z góry określonym schemacie czasowym, potem przez następne 60 minut robi to drugi. Cały basen zajęty jest przez znieruchomiałe, obleczone w czarne kombinezony postacie. Przy każdym z nurkujących czuwa jego partner. Kontroluje czas, a niekiedy delikatnie przyciąga swojego podopiecznego, gdy ten niesiony jakimś nieoczekiwanym prądem lub podmuchem wiatru zaczyna powoli oddalać się od krawędzi basenu. Panuje prawie kompletna cisza, tylko czasami słychać wymieniane szeptem uwagi lub delikatny pisk włączanych stoperów. Z okien i balkonów przyglądają się nam zaciekawieni tym niezwykłym widowiskiem goście hotelowi. Umberto krąży pomiędzy nami i półgłosem udziela wskazówek jaką pozycję należy przyjąć, jak się rozluźnić i zrelaksować wreszcie jak brać pierwsze oddechy po nurkowaniu tak, by nie narazić się na ryzyko blackoutu. Więcej na temat technik relaksacyjnych oraz oddechowych dowiadujemy się w czasie specjalnych zajęć na sali gimnastycznej.

Sea-sick tablets

Kolejne dni wyglądają podobnie. Z rana nurkowania potem statyka i wykłady. We wtorek morze okazuje się dużo bardziej wzburzone niż w poniedziałek. Ku mojemu zdumieniu zaczynam odczuwać mdłości. Nie rozumiem tego, nigdy nie cierpiałem na chorobę morską. Jednak następnego dnia sytuacja się powtarza. Jest mi tak niedobrze, że nie jestem w stanie nurkować. Muszę wyjść z wody, co zresztą niewiele poprawia stan mojego samopoczucia. Leżę na dnie pontonu i z trudem staram się nie zwymiotować. Notis, jeden z instruktorów, doradza mi, żebym zaopatrzył się w aptece w sea-sick tablets czyli pigułki przeciw chorobie morskiej. Wieczorem kupuję je, a na drugi dzień sprawdzam działanie. Okazuje się, że są rewelacyjne – po ich zastosowaniu morze jest gładkie jak stół, wiatr i fale poszły sobie do diabła a moje dolegliwości nie powracają. Na szczęście dla mnie, tak będzie już do końca.

Made by Jacques Mayol

W środę wieczorem wybieramy się wszyscy, kursanci i instruktorzy do restauracji La Kambuza. To miejsce często odwiedzane przez załogę Umberto. Spotykamy się tam o dziewiątej wieczorem. Jedzenia jak na moje, środkowoeuropejskie oczekiwania jest nie za wiele, za to czasu na rozmowy w bród. Umberto co chwila raczy nas opowieściami zaczerpniętymi z jego kariery. W którymś momencie stwierdza : ja i Pipin to jedyni profesjonalni freediverzy na świecie. Nieco zdziwiony zastanawiam się, czyżby woda sodowa uderzyła mu do głowy ? Nie, to byłoby do niego zupełnie niepodobne. Po chwili sprawa się wyjaśnia. Nie chodzi o profesjonalne podejście do tego sportu, ale o to, że jedynie oni dwaj utrzymują się z uprawiania freedivingu, a więc jest on dla nich profesją. To prawda, myślę. Wszyscy pozostali, nawet ci, którzy biją teraz rekordy świata, pracują w innych zawodach. Nurkowanie jest dla nich jedynie (i aż!) pasją, ale nie źródłem dochodów. Mieliśmy dużo szczęścia, mówi Umberto, bo trafiliśmy w odpowiedni czas i ... było nas dwóch. Chodzi o to, wyjaśnia, że mniej więcej wtedy, gdy zaczynaliśmy nasze kariery na ekrany wszedł film „Big Blue”, który zrobił oszałamiającą karierę i wykreował modę na freediving. Film przedstawiał dwóch rywalizujących ze sobą nurków, o całkowicie odmiennych charakterach. Nas też było dwóch, też prześcigaliśmy się w pogoni do głębin i też wyznawaliśmy całkowicie odmienne filozofie nurkowania. Byliśmy więc atrakcyjnym tematem dla mediów, które szybko rozpropagowały nasze nazwiska i uczyniły z nas gwiazdy. Wtedy okazało się, że jesteśmy pożądanymi partnerami dla sponsorów. Wcześniej sponsoring ograniczał się do dostarczenia kombinezonu na rekordową próbę. Później zaczęły się z tym łączyć już konkretne pieniądze.

Tu warto wspomnieć o różnicach pomiędzy Umberto, a jego odwiecznym rywalem, Pipinem. Umberto mówi o sobie i swoim przeciwniku : „I am made by Jacques Mayol, Pipin is made by Enzo Maiorca”. O co chodzi? Umberto na samym początku swojej wielkiej kariery, zaraz po ustanowieniu pierwszego rekordu został zaproszony przez Mayola na Elbę. Tam Jacques wpajał mu swoją filozofię uprawiania freedivingu. Miał powiedzieć mu : na sześć miesięcy zapomnij o głębokościomierzu i stoperze. Wchodź do wody, nurkuj i czerp z tego radość. Nie walcz, patrząc na przyrządy, o każdy kolejny metr czy kolejne dziesięć sekund, zrelaksuj się, rozluźnij wszystkie mięśnie, i nie pchaj się na siłę tam, gdzie jeszcze (!) nie dajesz rady. Nurkuj umysłem, nie mięśniami, ćwicz techniki oddechowe i relaksacyjne jogi. Tymczasem Pipin nurkował z Enzo Maiorcą, który stosował zasady będące jakby zaprzeczeniem podejścia Mayola. Tu liczyły się właśnie mięśnie, siła i trening fizyczny a nie mentalny. Filozofia Mayola, którą Umberto w dalszym ciągu wyznaje kłóci się nie tylko z podejściem Pipina ale również z tym co robi wielu innych współczesnych zawodników. „They push” mówi Umberto, co w wolnym tłumaczeniu ma oznaczać idą na siłę (i na skróty!) - nurkują mięśniami, a nie umysłem. Walczą (trzeba przyznać, że skutecznie!) o uzyskanie jak najlepszych rezultatów ale zapominają o tym co stanowi o pięknie nurkowania bezdechowego. O tym by pod wodą czuć się dobrze, być zrelaksowanym i rozluźnionym. O tym by mięśnie nie były napięte, a ruchy były swobodne i piękne. Zdaniem Umberto nurek powinien poruszać się z gracją. My obserwując go powinniśmy mieć wrażenie, że nurkowanie nie sprawia mu najmniejszego wysiłku, a on sam czuje się jak ryba, nomen omen, w wodzie. Również z tych powodów Umberto tak wielką wagę przykłada do techniki nurkowania. Tylko dysponując doskonałą techniką można osiągnąć to pożądane wrażenie piękna i swobody i dzięki temu zbliżyć się do granic własnych możliwości. Umberto uważa, że przykładem nurka, który spełnia te warunki jest Grek Giankos Manolis, który ku zdumieniu wszystkich w 2001 roku na Ibizie, jako kompletnie nieznany nikomu zawodnik zanurkował na 81 metrów, co było wówczas głębokością tylko o jeden metr mniejszą niż rekord świata. Giankosa Umberto przeciwstawia herosowi ostatnich lat Herbertowi Nitschowi, który wprawdzie osiąga jeszcze bardziej niewiarygodne głębokości, ale w jego ruchach nie widać tej swobody, luzu i piękna. Jego technika jest toporna i nieelegancka. Herbert ma wielki dar od Boga, mówi Umberto, ale powinien więcej czasu poświęcić na to, by w pełni ten dar rozwinąć i wykorzystać. Opanowanie doskonałej techniki poruszania się oraz umiejętności rozluźniania i relaksowania pod wodą wymaga dużo czasu, dlatego wielu współczesnych zawodników, wśród nich Herbert, wybiera drogę na skróty – na siłę. Jednak zdaniem Umberto tylko w sposób, który wpoił mu Jacques Mayol, a który teraz on sam propaguje wśród swoich uczniów można dotrzeć do prawdziwych granic własnych możliwości. Jest to droga dłuższa, ale prowadzi dalej.

Prawie byłem na Capo Testa

Na czwartek po południu Umberto zapowiada wycieczkę na Capo Testa. To znajdujący się w odległości około 4 kilometrów od Santa Teresa półwysep oddzielony wąską groblą od Sardynii. Tam wśród skał o niesamowitych, wyrzeźbionych przez erozję kształtach Umberto zwykł był odprężać się i medytować. Dostaniemy się tam samochodami. Oprócz auta należącego do samego Umberto jest też kilka innych, którymi paru kursantów przyjechało na Sardynię. Dzielimy się więc na 4-5 osobowe grupki przypisane do konkretnego samochodu i czekamy na sygnał do odjazdu. Jestem trochę zmęczony po nurkowaniu i wykładzie, więc leniwie zastygam w fotelu kątem oka obserwując Marka, z którym mam jechać. Po chwili czując, że przysypiam sięgam do kieszeni po drobne na kawę z automatu. Kiedy wracam z kubkiem w ręku Marka nie ma na poprzednim miejscu. Nerwowo rozglądam się dookoła i widzę, że wszyscy śpiesznie opuszczają centrum. Nigdzie nie mogę znaleźć ani Marka ani innych ludzi z mojej grupki. Wychodzę na zewnątrz biegnę w górę ulicy, potem w dół i ... nic. Nie ma ich. Ponawiam próby ale wreszcie zaczyna do mnie docierać, że nawaliłem. Nie dopilnowałem odjazdu i na Capo Testa się nie dostanę. Jasna cholera! Jestem wściekły na siebie i na Marka, który ulotnił się nie dając mi żadnego znaku. Wieczorem Mark puka do moich drzwi. Dlaczego nie pojechałeś, pyta. Wyjaśniam mu okoliczności. Okazuje się, że Mark nie wiedział, że jesteśmy w tej samej grupie. Mimo to przeprasza mnie i opowiada, że na miejscu przeprowadzili kilka znanych już z wcześniejszych zajęć ćwiczeń oddechowych, po czym przez godzinę pogrążali się w stanie relaksu. Samo miejsce, jak mówi, jest rzeczywiście cool, ale nie było żadnych nowości ani z teorii ani z praktyki. Oddycham z ulgą, czyli nie straciłem wiele. A jeśli chodzi o samo Capo Testa, to obiecuję sobie, że przynajmniej jeden z dwóch dni, które zostaję na Sardynii po zakończeniu kursu wykorzystam na indywidualną wycieczkę w to niezwykłe miejsce.

Let them try!

Znów przypominają mi się cytaty z Big Blue. Let them try! – I niech próbują! Tak, mając na myśli swoich rywali, dumny Enzo zwraca się do sędziego zawodów po wynurzeniu z wyjątkowo głębokiego nurkowania, którym odzyskuje palmę pierwszeństwa wśród najlepszych nurków świata. Dziś my będziemy próbować. Piątek to ostatni „prawdziwy” dzień kursu (w sobotę czekają nas tylko płytkie zabawy na wraku). Wszyscy ostrzą sobie zęby na poprawienie swoich rekordów życiowych. Ja nie żywię takich nadziei. Jestem chyba bardziej niż inni zmęczony upałem, brakiem wystarczającej ilości snu i codziennymi zajęciami od rana do wieczora. Mimo to liczę na osiągnięcie przynajmniej 45 metrów w najmniej wytężającej konkurencji - Variable Ballast. Niestety, nie mogę wyrównać ciśnienia i muszę puścić windę przed 43 metrem. Mój partner w tym nurkowaniu - René, podobnie jak kilku innych kursantów dociera do 50 metra. Jedna ze Szwajcarek zalicza 40 metrów w monopłetwie, co staje się nieoficjalnym, żeńskim rekordem tego kraju, ale chyba największe wrażenie na wszystkich robi Nowozelandczyk William. Dzień wcześniej zrobił 50 metrów w płetwach, a dziś podejmuje próbę w swojej ulubionej konkurencji – Unassisted (czyli bez płetw). Dociera do 42 metra, co jeszcze kilka lat temu byłoby najlepszym wynikiem na świecie. Teraz brakuje mu jeszcze 18 metrów do rekordowego wyczynu Topi Lintukangasa (60 metrów), ale kto wie co będzie za rok? William, jak twierdzi jego przyjaciel, pół życia spędził na łodzi. Tym czym dla nas było podwórko lub boisko, dla niego była woda. Jak sam mówi o sobie wyrównywanie ciśnienia nie stanowi dla niego żadnego problemu. Może robić to w każdej chwili i w każdych okolicznościach, bez względu na to czy ma zatkany nos czy nie, otwarte czy zamknięte usta. Nawet rozmawiając jest w stanie równocześnie wyrównywać ciśnienie. Jak to robi? Sam nie wie. Stało się to dla niego tak naturalne i intuicyjne, że nie umie tego wytłumaczyć. Kiedy spotykam Williama w poniedziałek po skończeniu kursie, mówi mi, że teraz zamierza zostać na Sardynii i, o ile Umberto się na to zgodzi, pomagać mu w prowadzeniu centrum i trenować, trenować i jeszcze raz trenować razem z nim. Biorąc to wszystko pod uwagę i to, że przez najbliższe dwa lata William może się całkowicie skoncentrować na nurkowaniu, bo nie musi pracować (!!!), myślę że Topi Lintukangas wkrótce może doczekać się poważnego konkurenta. 4 lata później moja przepowiednia się spełnia - William Trurbridge, bo to o niego chodzi, po raz pierwszy zostaje rekordzistą świata w nurkowaniu bez płetw schodząc na głębokość 81 metrów. Potem jeszcze kilkukrotnie wynik ten poprawia dochodząc w 2008 roku do 86 metrów

Kto tu jest mistrzem?

W sobotę - zakończenie kursu. Zamiast jak zwykle wzdłuż liny tym razem nurkujemy rekreacyjnie, na leżącym na głębokości 15-20 metrów wraku. Najpierw dobieramy się w pary. Nurkować będziemy na zmianę, kiedy jeden będzie pod wodą, drugi zaasekuruje go z powierzchni. Mark, mój partner, zgłasza problemy z wyrównywaniem ciśnienia. Nic dziwnego, od dziś ma lekką infekcję. Po niecałej pół godzinie wynurza się z maską wypełnioną czerwoną cieczą. Z nosa leci mu krew. Na dziś to koniec nurkowań dla niego. Dobrze, że to ostatni, a nie pierwszy dzień kursu. Obaj wciągamy się na pokład pontonu i odpoczywamy, pijemy. Dolegliwości Marka przechodzą, ale oczywiście nie wraca on już do wody. Co innego ze mną, po kilkunastu minutach zakładam płetwy i znikam w gąszczu nurków poszukując kogoś z kim mógłbym się na zmianę asekurować. W międzyczasie moją uwagę przykuwa postać spoczywająca w bezruchu jakieś 16-17 metrów pode mną. Obserwuję ją przez przedłużającą się chwilę, wreszcie zaczynam z niepokojem spoglądać na zegarek. Mija 30 sekund, minuta, półtorej. Co się dzieje?! Czyżby stracił przytomność? Może trzeba interweniować? Jednak po uważnym przyjrzeniu się leżącej sylwetce zaczynam rozumieć – to jeden z naszych instruktorów. On chyba wie co robi? I rzeczywiście, po następnych 30 sekundach postać powoli zaczyna się wynurzać i bez problemów dociera do powierzchni, ale ... o dziwo po chwili jej miejsce zajmuje kolejny nurek!

Dopiero następnego dnia dowiaduję się od innych kursantów, co w istocie miało miejsce. Otóż nurkowanie na wraku, będące akcentem kończącym każdy kurs, jest okazją do rywalizacji pomiędzy instruktorami. Kolejno schodzą oni na głębokość, na której spoczywa wrak i wykonują tam jak najdłuższe statyki. Tym razem najlepszy czas uzyskał Marco. Wprawdzie po wynurzeniu z trudem łapał powietrze, jakby był na pograniczu samby, ale uzyskał wynik aż 4 i pół minuty! Na głębokości 17 metrów, do której najpierw trzeba było dopłynąć! Kiedy wszyscy instruktorzy wykonali już swoje statyki przyszła pora na Umberto. Tego dnia nie miał on ochoty na współzawodnictwo, jednak nie miał wyjścia – wszyscy nurkowali, ty też musisz - tak zadecydował Marco. A więc cóż było robić, Umberto wziął oddech i opadł na wrak. Kiedy wynurzył się nie widać po nim było nawet śladu niedotlenienia. Wykonał najpierw płytki, spokojny wydech i zaraz potem równie spokojny wdech. Pełna kontrola, a czas ... wszyscy z niedowierzaniem spoglądali na zegarki - 6 minut i 10 sekund! Chyba nikt nie ma wątpliwości, kto tu jest mistrzem?
Wracając do portu ostatni raz uczestniczymy w wyścigach pontonów. Silniki znów ryczą na najwyższych obrotach. Łodzie wyprzedzają się raz po raz, bryzgi wody ochlapują nas. Niestety, wszystko co dobre się kończy. Cumujemy, wynosimy mokre kombinezony i płetwy do centrum nurkowego. Następują wymiany pozdrowień, adresów e-mailowych, pamiątkowe zdjęcia i po raz ostatni schodzimy do portowego snack baru na lunch. Tu w leniwym rytmie toczymy rozmowy na różne tematy, niekoniecznie związane z nurkowaniem i wreszcie w kilka osób umawiamy się na wieczór, na pożegnalną, wspólną kolację.

Piwne rozmowy o nurkowaniu czyli miłe złego początki

O 21:00 spotykamy się w jednej z niezliczonych, okolicznych restauracyjek, zajmujemy miejsca i zaczynamy dzielić się naszymi doświadczeniami. Opowieści sypią się jak z rękawa. Pierwsze skrzypce gra René, przesympatyczny grubas z Malty. René zawsze zdumiewał mnie w czasie naszych wypraw na morze. Na pontonie, kiedy w niemiłosiernym upale płynęliśmy na miejsce nurkowań wszyscy ubrani byli co najwyżej do połowy, w spodnie nurkowe, a mimo to było nam potwornie gorąco. Tymczasem René zdawał się nic sobie nie robić z palącego słońca. Cały czas siedział zapięty pod szyję w kompletnym, czarnym kombinezonie i sprawiał wrażenie jakby lejący się z nieba żar jego jednego nie dotyczył. Jeszcze bardziej zdumiewał tym co robił pod wodą. Po osobniku jego tuszy spodziewałem się niezgrabnych ruchów i lichych osiągnięć. Tymczasem ... jako jeden z nielicznych nie tylko potrafił poruszać się z gracją, ale też demonstrował nienaganną technikę, w której nawet sam Umberto z trudem doszukiwał się uchybień, no i ... w dodatku nurkował całkiem głęboko. Ale cóż, René brał udział w kursie już po raz drugi, to przynajmniej w części go usprawiedliwia. W czasie naszego spotkania René przytacza relację ze swojego ostatniego nurkowania na windzie, w którym osiągnął wymarzone 50 metrów. Oto jego słowa : „Kiedy winda zatrzymała się spoglądam na komputer i odczytuję 48,3 metra. Nie myśląc wiele puszczam uchwyt, i opadam pozostające do dna półtora metra. Ponownie kontroluję wskazania. Tym razem jest to 49,5 m. Lewa ręka z przyrządem wędruje na samo dno : 49,8 i ... koniec! Dalej jest już tylko piasek. Cooo? Myślę. 20 centymetrów ma mi zabraknąć do pełnej pięćdziesiątki?! O, niedoczekanie! Zasiadam więc na dnie i spokojnie kopię w piasku dołek. Rzut oka ku górze, a tam oniemiały instruktor przygląda mi się z takim wyrazem twarzy, jakby chciał natychmiast wysłać mnie do wariatkowa. Jeszcze tylko kilka sekund, dołek jest już odpowiedniej głębokości. Wkładam lewą rękę i z satysfakcją odczytuje 50,0! OK, teraz mogę już wracać.”

Tymczasem przyglądam się siedzącej obok Szwajcarce Klaudii i ze zdumieniem zauważam, że rogówki jej oczu pokryte są czerwonymi plamami wewnętrznych wylewów. Co się stało – pytam - pokazując na jej oczy. To stara sprawa – odpowiada - z pierwszego dnia kursu. Jestem początkująca i kiedy zjechałam na windzie na 20 metrów zapomniałam wyrównywać ciśnienie w masce. Jak mogłaś tak po prostu o tym zapomnieć - pytam. Widzisz, mówi, tuż przede mną i jednocześnie jako pierwszy w naszej grupie nurkował ten przemądrzały Niemiec – Andreas. Wiesz, on jest instruktorem AIDA, więc chyba uznał, że musi nam wszystkim pokazać jak głęboko potrafi nurkować. Zażyczył sobie opuścić windę na samo dno, gdzieś pomiędzy 45, a 50 metrem. Kiedy wynurzył się, maskę miał nie na twarzy, lecz gdzieś na czubku głowy. Z nosa lała mu się krew. Wyglądał tak, jakby za chwilę trzeba go było odwieźć do kostnicy. Byłam przerażona, ale kiedy próbowaliśmy mu pomagać, zaczął wrzeszczeć – zostawcie mnie, to u mnie NORMALNE! Wtedy dopiero przeraziłam się na dobre! Za chwilę mam wykonać pierwsze w życiu nurkowanie na windzie, a tu okazuje się, że NORMALNIE wraca się z niego brocząc krwią! Po tym wszystkim, gdyby mój chłopak nie dodał mi otuchy, nigdy bym się nie zdecydowała wejść na windę. Jednak przemogłam się i zanurkowałam, tyle ... że z wrażenia zapomniałam o ciśnieniu w masce.

Kalmar, czyli koniec żałosny

Przy piwie i jedzeniu wartko toczą się kolejne opowieści. Wszyscy zamawiają następne dania. Ja postanawiam być oszczędny i poprzestaję na jednej porcji. Widząc to pozostali usilnie namawiają mnie na ciąg dalszy, ale odmawiam. Zobaczę co dostaniecie, może wtedy się zdecyduję, mówię dla świętego spokoju. Na stole pojawiają się kolejne talerze. Z rosnącym zainteresowaniem przyglądam się rybie, która ląduje przed Philipp’em. Wokół rozchodzi się smakowity zapach. Nie mogę się powstrzymać, odkładam plan oszczędzania na jutro, i wskazując na porcję Philippe’a mówię : TO! Posługujący się włoskim Vernon składa zamówienie w moim imieniu. Jednak po chwili z niepokojem zaczynam śledzić poczynania Philippe’a. Zamiast delikatnie rozdzielać dzwonka „ryby” widelcami, z wyraźnym wysiłkiem kroi swoją porcję przy użyciu noża. „Ryba” nie chce się poddać. Z otchłani niepamięci zaczyna docierać do mnie przeoczone uprzednio słowo, którego Vernon użył w rozmowie z kelnerem. Chryste, nie! To niemożliwe, czyżby miał to być ... kalmar?! Wiem, że niektórzy są ich miłośnikami, ale dla mnie jest to kawałek starej gumy, umaczany w nieświeżym, rybim oleju. Czuję jak na moim czole pojawiają się krople potu. Co robić, myślę gorączkowo. Jest już za późno na zmianę zamówienia, a w dodatku sam je przecież wybrałem. Cholerny kalmar! A mogło być tak dobrze, myślę, z rozpaczą przyglądając się krwistemu befsztykowi z polędwicy, który dopiero przed chwilą dotarł przed oblicze René. Tymczasem minuty płyną, a mój kalmar nie pojawia się na stole. Wszyscy kończą już swoje porcje i zaczynają przymierzać się do opuszczenia restauracji – czeka nas jeszcze ostatni punkt programu – lody na rynku. W moje serce zaczyna wstępować nadzieja, widzę już światełko w tunelu. Może kelnerka zapomniała o mnie, mówię. Jeśli tak, to możemy już iść. Ależ skąd, oburzają się pozostali uczestnicy biesiady, nie możemy pozbawić cię takiej przyjemności! Vernon przywołuje kelnera. Jeśli rzeczywiście zapomnieli, szepcę, to powiedz mu, żeby dali sobie spokój. Nie jestem głodny. Jednak negocjacje trwają podejrzanie długo. Światełko w tunelu blaknie. Po chwili Vernon odwraca się do mnie z hiobową wieścią – danie będzie gotowe za 5 minut! Światełko rozbłyska z potężną siłą, ale nie jest to wylot tunelu, lecz rozpędzona lokomotywa! Kalmar ląduje przede mną! Mam wrażenie, że wszyscy przyglądają mi się z tym szczególnym rodzajem zainteresowania, jakie poświęca się szamocącemu się w pajęczynie owadowi, do którego właśnie zbliża się pająk. Powoli odpiłowuję pierwszy kęs i ostrożnie wkładam go do ust. Żuję starannie, wreszcie przełykam pilnując by na mojej twarzy nie pojawił się żaden grymas. W milczeniu mijają kolejne minuty. Docieram do połowy porcji i nie mogę już więcej. Odsuwam talerz od siebie. Co się stało ?! Nie smakuje ci?!!! Pytają ze zdumieniem pozostali. Ależ skąd, nie to chodzi, przecież mówiłem wam, że po prostu nie jestem głodny, tłumaczę się bez przekonania. Philippe patrzy na mnie jak na zbrodniarza. No wiesz, zmarnować takie żarcie! Jak możesz?! Ogarnia mnie przerażenie, nie wiem co powiedzieć. Wreszcie, rzucając mi pełne pogardy spojrzenie Philippe zdecydowanym ruchem przysuwa talerz do siebie mówiąc: ja to dokończę! Oddycham z ulgą. Jestem skompromitowany, ale uratowany.

Czas wracać, niestety

W poniedziałek jeszcze raz zaglądam do centrum No Limits. Właściwie nie bardzo wiem po co? Umberto jest na jakimś ważnym spotkaniu. Nie ma też instruktorów. Znikli wszyscy żywo dyskutujący przez cały miniony tydzień kursanci. Całe centrum jest opustoszałe. Nie widać prawie nikogo. Tylko Elena - dziewczyna z biura kręci się niemrawo po okolicy, sprawiając wrażenie jakby nie miała nic do roboty. Widzę też jakiegoś nie znanego mi mężczyznę manipulującego przy butlach powietrznych i to wszystko. Nawet malutka szopa, która zawsze zawalona była naszym sprzętem świeci teraz pustkami. Nikt nie zwraca na mnie najmniejszej uwagi. Zaczynam powoli popadać w nastrój nostalgiczny, więc żeby temu zapobiec żegnam się z Eleną prosząc o przekazanie pozdrowień Umberto i czym prędzej wynoszę się. Jest mi jakoś smutno, jak zawsze gdy kończy się coś fajnego. Ruszam w górę w kierunku hotelu. Po drodze nadziewam się jeszcze na objuczonego bagażami Williama, który musi wyprowadzić się z wynajmowanego pokoju i czasowo przenosi swoje rzeczy do bazy nurkowej. Pomagam mu dotaszczyć się na miejsce i jeszcze raz, tym razem już definitywnie i naprawdę po raz ostatni opuszczam centrum.

Pierwotnie artykuł, w nieco skróconej wersji, ukazał się w magazynie nurkowym Podwodny Świat 2003 nr 6 (listopad-grudzień)
Autor: Tomek „Nitas” Nitka
Procedury bezpieczeństwa w nurkowaniu bezdechowym

Tekst zawiera podstawowe informacje o zasadach bezpieczeństwa. Adresowany jest do osób podejmujących pierwsze próby nurkowania z zatrzymanym oddechem.
Uwaga - przeczytanie tego tekstu nie gwarantuje poprawności stosowania zasad bezpieczeństwa w praktyce, bo nie zastępuje udziału w profesjonalnym kursie nurkowania!


Na początek - trochę fizjologii

Nurkowanie na bezdechu łączy się z kilkoma niebezpieczeństwami. Najpowszechniejszym z nich i jednocześnie takim, z którym trzeba liczyć się w każdym, nawet płytkim i krótkotrwałym nurkowaniu jest ryzyko utraty przytomności (często określane przez nurków angielskim słowem blackout). Przyczyną jest zawsze zbyt długie wstrzymanie oddechu – tak długie, że poziom tlenu pozostającego we krwi tętniczej staje się niewystarczający do podtrzymania normalnej pracy centralnego układu nerwowego, co prowadzi do omdlenia. Fizjologia zjawisk zachodzących w organizmie nurka jest taka, że największe prawdopodobieństwo wystąpienia utraty przytomności ma miejsce przy wynurzaniu – na ostatnich 5-10 metrach pod powierzchnią – nazywanych blackout zone (strefa omdlenia). Wtedy ekspandujące pod wpływem spadającego ciśnienia zewnętrznego płuca zaczynają „zasysać” tlen z krwioobiegu. To dodatkowo (poza procesami metabolicznymi) obniża ciśnienie parcjalne tlenu we krwi. Co gorsza spadające ciśnienie w płucach prowadzi do podobnych procesów „zasysania” z krwioobiegu dwutlenku węgla. Tymczasem to właśnie wysoki poziom CO2 we krwi (a nie niski poziom O2) jest podstawowym stymulatorem wywołującym odruch oddechowy. Jego obniżenie powoduje, że nurek nie odczuwa potrzeby zaczerpnięcia powietrza i nieświadomy nadchodzącego niebezpieczeństwa, niespodziewanie traci przytomność. Omdlenie na płytkiej wodzie przyjęło się nazywać z angielska Shallow Water Blackout (SWB). W naszej gwarze nurkowej funkcjonuje czasami polski odpowiednik „mroczki płytkiej wody”. Nie należy jednak traktować dosłownie tej pieszczotliwie brzmiącej nazwy. Nie chodzi tu bowiem o jakieś mroczki, ale o pełną utratę przytomności, która w wodzie, przy braku asekuracji, na ogół kończy się łatwy do przewidzenia sposób – biletem w jedną stronę na cmentarz (pod warunkiem odnalezienia ciała).

Również nurkowaniu w basenie, a więc tam, gdzie zmiany ciśnienia zewnętrznego są minimalne lub (jak w statyce) żadne, towarzyszy ryzyko omdlenia. Symptomy zapowiadające blackout są często po prostu nie dość silne, by zmusić wytrenowanego nurka do wynurzenia. Ryzyko to jest może mniejsze w przypadku zupełnie początkujących bezdechowców, ze względu na to, że nie mają oni jeszcze odpowiedniej tolerancji na wysoki poziom CO2. Jednak po rozpoczęciu treningów tolerancja ta rośnie, a wraz z nią ryzyko, że nurek będzie w stanie przetrzymać „moment przełamania” i doprowadzić się do omdlenia.

Zawsze z partnerem

Z przedstawionych powyżej faktów wynika podstawowa zasada obowiązująca we wszystkich nurkowaniach bezdechowych – nurkuj zawsze z partnerem. Jest to reguła, od której nie ma wyjątków. Skoro nie jesteś w stanie wykluczyć, ani nawet przewidzieć nadejścia blackoutu, to jedyna nadzieja ratunku leży w asekurującym cię koledze. Po utracie przytomności tylko on będzie w stanie wyciągnąć cię na powierzchnię i przywrócić do świata żywych. Rzecz w tym, że aby mogło mu się to udać, musicie obaj przestrzegać kilku elementarnych reguł gry. Sama obecność partnera jeszcze niczego nie załatwia. Partner, który w chwili, gdy tracisz przytomność, lekkomyślnie ugania się za rybą 20 metrów od ciebie, w niczym ci nie pomoże. Z kolei nawet odpowiedzialny asekurant będzie całkowicie bezradny, jeśli nurkując w mętnej wodzie, nie będzie miał pojęcia gdzie właściwie się znajdujesz i gdzie powinien cię szukać. Stąd konieczność przestrzegania wypracowanych przez nurków bezdechowych i trenerów freedivingu na całym świecie procedur bezpieczeństwa. Konsekwentne postępowanie zgodne z nimi spowoduje, że wprawdzie nie unikniesz blackoutu, ale w przypadku jego wystąpienia będziesz w stanie zapobiec tragedii.

Wody otwarte – nurkowania głębokie i/lub nurkowania w wodach o słabej widoczności

Podstawowy problem, z jakim spotykamy się w warunkach słabej widoczności to lokalizacja nurkującego. Problem ten pojawia się również w przypadku wody przejrzystej, jeśli nurek schodzi na duże głębokości przekraczające granicę widoczności. Tu najwłaściwszym postępowaniem jest, zapewniające orientację, co do położenia freedivera, nurkowanie wzdłuż liny opustowej. Procedura zalecana w tych okolicznościach to tzw. drop and assist protocol (zanurzenie z asystą). Polega ona na tym, że partner asekurujący, w z góry ustalonym czasie (zależnym od planowanej głębokości, a co za tym idzie, czasu nurkowania) po rozpoczęciu zanurzenia przez pierwszego nurka opuszcza się na dno blackout zone, a więc na głębokość 5-10 metrów (lub więcej, w przypadku nurkowań bardzo głębokich) i oczekuje tam trzymając się liny opustowej. Kiedy nurek pojawi się obok niego rozpoczyna on wynurzenie twarzą w twarz z partnerem. Bardzo ważne jest utrzymywanie stałego kontaktu wzrokowego i zachowywanie odległości nie większej niż na wyciągnięcie ręki. Dzięki temu, jeśli blackout rzeczywiście będzie miał miejsce nurek asekurujący niezwłocznie wyciągnie nieprzytomnego partnera na powierzchnię. Takie postępowanie zapewnia, że w strefie największego ryzyka blackoutu pomoc następuje właściwie natychmiast. Aby nie mieć wątpliwości, kiedy interweniować należy znać zwyczaje swojego partnera. Wiedzieć czy na ostatnich metrach ma on zwyczaj np. opuścić ręce, kiedy zaczyna zwalniać itp. Znajomość jego mowy ciała ułatwia postawienie właściwej diagnozy i podjęcie działania wtedy, kiedy jest ono naprawdę potrzebne.

Zasada 30 sekund

W przypadku, gdy wszystko przebiegnie pomyślnie, należy pamiętać o jeszcze jednym. Ujrzenie „okejki” pokazanej przez nurka, który właśnie się wynurzył nie zwalnia jeszcze jego partnera z obowiązku dalszego kontrolowania sytuacji. Znane są przypadki, i to nawet częstsze niż blackout pod wodą, kiedy nurek w chwilę po dotarciu do zbawczej powierzchni tracił przytomność i rozpoczynał podróż powrotną w głębiny. Co zabawne, zdarzało się, że taki delikwent, mimo iż zanurzał się bez przytomności, to w dalszym ciągu z determinacją pokazywał „okejkę”. Innym objawem, też często występującym już po wynurzeniu jest tzw. samba. Jest to brak kontroli motorycznej, ale bez utraty przytomności. Nurek dostaje drgawek (przypominają czasem taniec, stąd nazwa), ma trudności z oddychaniem i wymaga pomocy w utrzymaniu się na powierzchni. Dlatego obowiązek uważnego obserwowania partnera (z niewielkiej odległości!) spoczywa na asekurującym przez co najmniej 30 sekund po wynurzeniu.

W warunkach złej widoczności należy dodatkowo podkreślić wagę timingu. Przez większą część nurkowania buddy nie widzi nurka. O jego położeniu wzdłuż liny opustowej może wnosić jedynie na podstawie upływu czasu. Z tego powodu, oprócz komputerów, każdy z partnerów powinien posiadać zegarek ze stoperem uruchamianym w momencie rozpoczęcia nurkowania przez drugiego z nich. Łączny czas całego nurkowania powinien być określany z góry. Jego przekroczenie stanowi dla asekurującego sygnał alarmowy. Z tego powodu niedopuszczalne jest, aby nurek samowolnie przedłużał swój pobyt pod wodą, bo akurat „dobrze mu się nurkowało”. Z osobami, którym tego rodzaju incydenty zdarzają się nagminnie najlepiej w ogóle nie nurkować. Tym bardziej, że często są to ci sami nurkowie, którzy koncentrując się na przekraczaniu własnych limitów, nie tylko narażają siebie i partnera na niebezpieczeństwo, ale też przygotowując się do własnego nurkowania potrafią „zapomnieć” o zapewnieniu właściwej asekuracji temu ostatniemu.

Ponieważ z warunkami słabej widoczności spotykamy się na co dzień w naszych jeziorach, więc cały powyższy akapit odnosi się do prawie wszystkich nurkowań wykonywanych w Polsce. Można też dodać, że w mętnej i ciemnej wodzie dobrze jest zamocować do paska maski małą latarkę. Nurkowi ułatwi ona orientację w przypadku zgubienia liny opustowej, a jego partnerowi umożliwi zlokalizowanie go z większej odległości. Nie bez znaczenia jest też korzystny wpływ, jaki dostarczany przez nią w ciemnościach krąg światła wywiera na psychikę freedivera.

Wody otwarte – nurkowania rekreacyjne w wodach o dobrej widoczności

Nurkując rekreacyjnie na niewielkie głębokości, w wodzie o przejrzystości pozwalającej na utrzymywanie stałego kontaktu wzrokowego pomiędzy partnerami teoretycznie możemy pozwolić sobie na rezygnację z opustówki i odejście od rygorystycznej procedury drop and assist. Sugerowane postępowanie w takich warunkach opisuje tzw. one up, one down protocol (jeden na górze, jeden na dole). Nurek asekurujący pozostaje tu cały czas na powierzchni, prowadzi spokojną wentylację przygotowując się do zejścia i uważnie obserwuje drugiego freedivera. Przemieszcza się po powierzchni tak, aby stale znajdować się bezpośrednio nad nim. W przypadku zauważenia objawów blackoutu bierze głęboki wdech i nurkuje w celu podjęcia interwencji. Wyciągając partnera powinien pamiętać o odpięciu pasów balastowych najpierw jego, następnie własnego.

Zaletą procedury one up, one down jest przede wszystkim skrócenie przerw pomiędzy poszczególnymi nurkowaniami, i w związku z tym wydłużenie czasu, kiedy pozostajemy na dole. Nurek asekurujący nie traci sił na pozostawanie w bezdechu i oczekiwanie na partnera w blackout zone. Dzięki temu, po jego powrocie może szybciej rozpocząć własne zanurzenie. Należy jednak pamiętać, że i tu obowiązuje zasada 30 sekund, bo ryzyko blackoutu lub samby na powierzchni jest, jak nietrudno się domyślić, niezależne od przejrzystości wody. Tak naprawdę, właściwe jest odczekanie jeszcze przynajmniej minuty, zanim były nurek asekurujący rozpocznie swoje nurkowanie. Ten dodatkowy czas, pozwoli pierwszemu nurkowi na to, by doszedł do siebie i sam był gotów do interwencji. Natomiast, całkowicie nie do przyjęcia jest zdarzające się czasami, rozpoczęcie nurkowania natychmiast po wynurzeniu partnera, który nawet, jeśli szczęśliwie nie straci przytomności, ani nie dostanie samby, to po złapaniu oddechu i dojściu do siebie zaczyna się nerwowo rozglądać dookoła i zastanawiać – gdzie u licha jest mój partner?

Nurkowania w basenie

Wbrew pozorom uprawianie bezdechów na basenie jest równie, a może nawet, ze względu na pojawiające się u nurka, złudne poczucie bezpieczeństwa, bardziej niebezpieczne niż w wodach otwartych. Przestrzeganie reguł gry jest więc tu równie istotne co w morzu lub jeziorze.

Dynamika

Dynamika polega na płynięciu na odległość, na niewielkiej głębokości (z reguły 1-2 metry). Obowiązkiem asekurującego jest pozostawanie cały czas bezpośrednio nad nurkującym i uważne go obserwowanie. Również w dynamice częstsze niż omdlenie pod wodą są przypadki, kiedy nurek traci przytomność lub dostaje samby już na powierzchni - zaraz po wynurzeniu. Dlatego interwencje partnera na ogół sprowadzają się do pomocy w utrzymaniu się nurka na powierzchni i dojściu do siebie. Mimo to nie można wykluczyć blackoutu pod wodą. Dlatego asekurujący powinien stale kontrolować zachowanie partnera i w razie zauważenia objawów omdlenia natychmiast wyciągnąć go na powierzchnię. Symptomy zwiastujące narastające problemy, to na przykład zwiększenie prędkości na ostatnich długościach basenu, zmiana rytmu lub kierunku ruchu. Ewidentnym przejawem utraty przytomności jest nagłe wypuszczenie dużych ilości powietrza.
Warto pamiętać o tym, że nurek całkowicie zanurzony w wodzie dysponuje większą siłą napędową (a więc i prędkością) niż asekurujący go buddy płynący po powierzchni. Z tego powodu dla tego ostatniego, utrzymanie stałej odległości pomiędzy partnerami może stanowić problem. Dlatego do asekuracji należy przystępować skoncentrowanym i wypoczętym, a nie zmęczonym np. bezpośrednio po zakończeniu wyczerpującego dystansu.

Tu ostrzeżenie. Zdarza się, że partner „odpuszcza” początkową część nurkowania, gdzie ryzyko omdlenia wydaje się niewielkie i przystępuje do asekuracji np. dopiero po pierwszym, drugim lub nawet dopiero trzecim nawrocie. Nie zachęcam do takiego postępowania, ale jeśli już ktoś na nie się zdecyduje, to musi bardzo uważnie obserwować nurka z końca (lub lepiej środka) basenu i kontrolować czas (!!!). W przypadku gdyby nurek nie pojawił się w oczekiwanym momencie (z reguły przepłynięcie 25-metrów zajmuje około 20-30 sekund) musi natychmiast interweniować. O ile na 25-metrowym basenie taka procedura wydaje się (na pierwszych długościach) dopuszczalna, to zdecydowanie odradzam ją w przypadku basenu o wymiarach olimpijskich. Tu nie tylko dopłynięcie do ofiary zajmuje za dużo czasu, ale również łatwo jest utracić z nią kontakt wzrokowy. Jeśli ponadto tracący przytomność nurek zdryfuje kilka torów w bok, to wówczas jego odnalezienie może zająć nawet kilka minut. Może się okazać, że będzie to o kilka minut za długo.

Statyka

Statykę (pozostawanie w bezdechu na czas) wykonujemy najczęściej leżąc twarzą w dół na powierzchni, z nosem i ustami zanurzonymi w wodzie. Kiedyś praktykowano również zanurzanie się na dno basenu, po obciążeniu kilkoma kilogramami ołowiu. Obecnie, mimo iż reguły AIDA wciąż dopuszczają tę ostatnią formę, to praktycznie nie jest ona stosowana jako, że utrudnia komunikację z nurkiem wykonującym statykę, a przez to obniża poziom bezpieczeństwa. Procedura postępowania jest nastęująca: przed podjęciem próby nurek deklaruje czas (target time), jaki zamierza pozostawać w bezdechu. Po rozpoczęciu statyki asekurujący cały czas obserwuje go, a na 1 minutę przed upłynięciem zapowiadanego czasu daje mu pierwszy sygnał. Może to być np. delikatne dotknięcie przedramienia lub barku nurka. Ten musi od razu dać wyraźną odpowiedź np. w postaci np. znanego wszystkim znaku OK. Powyższa sekwencja jest następnie systematycznie powtarzana aż do zakończenia nurkowania. Do chwili upłynięcia deklarowanego czasu sygnały wymieniane są w interwałach 30 sekundowych, potem, o ile nurek czuje się dobrze i kontynuuje wstrzymanie oddechu, co 15 sekund. Brak natychmiastowej i wyraźnej (!) odpowiedzi ze strony nurka jest dla asekurującego znakiem do niezwłocznego powtórzenia „pytania”. W przypadku ponownego braku jednoznacznej reakcji podejmuje on interwencję tj. wyciąga delikwenta z wody.

Bardzo istotną kwestią jest ustalenie i przećwiczenie wcześniej zestawu znaków, jakimi będą posługiwać się partnerzy. Nieporozumienia w tej sprawie mogą prowadzić do niepotrzebnego przerwania nurkowania w jednym przypadku lub niezauważenia blackoutu ze wszystkimi tego konsekwencjami w drugim.

Warto pamiętać, że o ile w początkowej fazie statyki nurkowie z reguły pozostają w całkowitym bezruchu, to w miarę upływu czasu pojawiają się skurcze przepony, będące normalną reakcją organizmu na zwiększone stężenie dwutlenku węgla we krwi. W dalszej części intensywność i siła skurczy rosną, a nurek może przejawiać nieuzasadnioną aktywność. Zdarza się też, że w ostatniej fazie powoli wypuszcza z płuc powietrze. To wszystko nie musi oznaczać utraty przytomności, a jedynie końcowe stadium walki z trudnościami. Natomiast nagłe, intensywne wypuszczenie powietrza połączone z gwałtownymi skurczami zawsze należy interpretować jako symptom blackoutu i niezwłocznie interweniować. Dlatego, szczególnie w końcowej fazie asekurujący powinien uważnie kontrolować ilość i intensywność skurczy oraz wszelkie zachowania partnera. Ma on też prawo zadać pytanie nie tylko w podanych wyżej interwałach, ale i w każdym innym momencie, jeśli tylko uzna to za konieczne.

Na koniec ustępu poświęconego treningowi basenowemu warto rozważyć przypadek mieszany, kiedy nurek wykonuje statykę w trakcie dynamiki. Na przykład może się to odbywać w cyklu: 25 metrów pod wodą, 30-40 sekund statyki przy drabinkach, ponowne 25 metrów i dopiero na koniec wynurzenie. W takiej sekwencji, w trakcie statyki buddy obowiązkowo musi znajdować się tuż przy nurkującym i co 15 sekund wymieniać się z nim sygnałami opisanymi powyżej.

Postępowanie z ofiarą blackoutu

Opisane tu procedury oczywiście nie są w stanie zapobiec blackoutowi, a musimy zdawać sobie sprawę, że we freedivingu blackout nie jest niczym niezwykłym. Wręcz odwrotnie, jest on zjawiskiem całkowicie normalnym. Konsekwentne przestrzeganie procedur umożliwi jednak przeprowadzenie szybkiej akcji ratunkowej, wydobycie ofiary na powierzchnię oraz zapobieżenie jej powrotowi w głębiny. Kiedy jednak już będziemy mieli nieprzytomnego partnera na powierzchni, musimy wiedzieć, co dalej? Pierwszą rzeczą, jaką musimy zrobić, to zapewnić ofierze dodatnią pływalność. Nieprzytomny nurek jest bezwładny i ma tendencję do tonięcia. Dlatego natychmiast (o ile nie zrobiliśmy tego jeszcze pod wodą) odpinamy jego pas balastowy. Dalej należy jak najszybciej doprowadzić do przywrócenia akcji oddechowej. Jeśli stan wody na to pozwala, rozpoczynamy od zdjęcia delikwentowi maski, aby umożliwić oddychanie nie tylko przez usta, ale i przez nos. W przypadku silnego falowania pozostawienie maski na swoim miejscu może jednak okazać się właściwsze. Kiedy maska jest już zdjęta, a drogi oddechowe otwarte rozpoczynamy delikatne dmuchanie na twarz. Na twarzy znajduje się bardzo dużo receptorów, których aktywacja poprzez przepływ powietrza sprzyja powrocie do przytomności. Często po wykonaniu powyższych czynności nurek spontanicznie odzyskuje przytomność. Może jednak być i tak, że na drodze do przywrócenia oddychania stanie laryngospazm. Jest to odruch obronny organizmu, objawiający się skurczem strun głosowych, co zabezpiecza płuca przed ingerencją wody. U ofiar utonięć z reguły występuje po wtargnięciu wody do gardła i uderzeniu w tylną jego część. W przypadku freediverów może pojawić się automatycznie wraz z utratą przytomności. Jeśli na powierzchni asekurujący zauważy, że jego partner wykonuje ruchy oddechowe brzuchem lub klatką piersiową, ale nie słychać przepływu powietrza może to oznaczać, że jest on powstrzymany właśnie przez laryngospazm. Dalsze postęowanie w takiej sytuacji jest przedmiotem sporów. Niektórzy zalecają by jak najszybciej wykonać dwa inicjujące cykle sztucznego oddychania, co wg. nich pozwoli przełamać skurcz strun głosowych. Według innych (do których i ja się zaliczam) jest to działanie nieskuteczne. Jedyne co należy robić w tej sytuacji, to kontynuować dmuchanie na twarz i oczekiwać na ustąpienie laryngospazmu, co z reguły ma miejsce po ok. 2 minutach od jego wystąpienia.

Uwaga: niedopuszczalne jest praktykowane czasami w celu „obudzenia” ofiary wymierzanie silnych klapsów w policzki! Organizm nieprzytomnego nurka znajduje się w stanie stresu. Mocne uderzenia w twarz mogą ten stres pogłębić, utrudniając odzyskanie przytomności. Również krzyk jest elementem niepotrzebnie potęgującym stres. Zamiast krzyczeć, do ofiary blackoutu należy cały czas spokojnie przemawiać. Bodźce dźwiękowe mimo braku przytomności docierają do ofiary. Wypowiadane łagodnym tonem słowa takie jak „Oddychaj”, „Spokojnie, wszystko jest w porządku” kojąco wpływają na stan umysłu. Zamiast tego krzyki, podobnie jak wymierzane policzki nie tylko opóźniają odzyskanie przytomności, ale również mogą powodować agresję ze strony nurka już po jej przywróceniu. Ofiary omdlenia po dojściu do siebie z reguły nie zdają sobie sprawy z tego, co właściwie się wydarzyło. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętają jest to, że były już blisko powierzchni (lub blisko końca statyki / dynamiki). Obecność kolegów, którzy trzymają je w rękach i okazują swoje „niezrozumiale” wielkie zainteresowanie, jest dla nich wyraźnie irytująca. Krzyki i klapsy irytację tę dodatkowo potęgują i prowadzą do zachowań agresywnych.

Resuscytacja krążeniowo oddechowa, potrzebna czy nie?

Tak naprawdę, o ile przestrzegane są procedury bezpieczeństwa i nurek jest szybko wyciągany na powierzchnię, konieczność prowadzenia RKO pojawia się bardzo rzadko, żeby nie powiedzieć nigdy. Z reguły już po kilku sekundach ofiara sama odzyskuje przytomność. Kiedy to nastąpi nurek, asekurowany przez partnera, powinien dopłynąć do brzegu i zakończyć wszelkie nurkowania tego dnia. Gorzej, jeśli z powodu złej (lub braku) asekuracji nurek pozostawał nieprzytomny i nie oddychał przez dłuższy czas. Mamy wtedy do czynienia z dużo poważniejszym przypadkiem. Możliwe jest zatrzymanie krążenia, a pamiętajmy, że po ok. 4 minutach od ustania pracy serca mogą wystąpić nieodwracalne zmiany w mózgu. W takim przypadku, ponieważ prowadzenie masażu serca w wodzie jest niewykonalne, należy jak najszybciej dotransportować ofiarę na suchy ląd lub pokład łodzi i tam przystąpić do reanimacji. Szanse na pomyślne zakończenie akcji ratowniczej są bez porównania mniejsze niż wówczas, gdy nurek został wyciągnięty na powierzchnię zaraz po utracie przytomności. To właśnie uzasadnia stosowanie, opisanych w tym artykule, a zapewniających niezwłoczne działanie, procedur. Kolejnym wnioskiem jest to, że każdy nurek bezdechowy (podobnie zresztą jak sprzętowiec) powinien znać podstawy udzielania pierwszej pomocy i umieć je zastosować w praktyce.

Kilka innych reguł

Pisząc o procedurach bezpieczeństwa warto wspomnieć na koniec o paru innych zasadach, których przestrzeganie albo zmniejsza ryzyko blackoutu albo zwiększa szanse dotarcia na powierzchnię po jego wystąpieniu. Oto one:
- przed nurkowaniem nigdy nie stosuj hiperwentylacji,
- wykonuj odpowiednio długie, kilkuminutowe przerwy pomiędzy kolejnymi zanurzeniami,
- w trakcie nurkowania wykonuj oszczędne i powolne ruchy, pamiętaj, że każdy wysiłek pod wodą powoduje dramatyczne zwiększenie zużycia tlenu,
- nie koncentruj się na osiągnięciu celu (np. złapaniu ryby), zamiast tego uważnie wsłuchuj się w swój organizm, reaguj na jego sygnały, kontroluj czas zanurzenia i wynurzaj się w razie problemów,
- wyważaj się tak, by przynajmniej od dziesiątego metra w górę mieć pływalność dodatnią,
- traktuj swój pas balastowy jak rzecz, której możesz się bez żalu pozbyć, w razie kłopotów odrzuć go,
- jeśli czujesz, że możesz mieć problem, ale myślisz, że odrzucenie pasa byłoby przedwczesne i niepotrzebne odepnij pas i wynurzaj się trzymając go w jednej ręce – w razie blackoutu ręka sama zwolni uchwyt,
- kończ pobyt w wodzie, jeśli zrobi ci się zimno i dostaniesz dreszczy,
- zawsze kończ nurkowania na dany dzień, jeśli doznasz blackoutu lub samby
- przed rozpoczęciem nurkowania w akwenie o słabej widoczności (każde z naszych jezior!) rozpoznaj teren, sprawdź czy w wybranym miejscu nie ma sieci rybackich,

I jeszcze taka oto refleksja. Życie jest tylko życiem, a zasady traktujemy często jak coś, co można, a nawet wypada (przynajmniej od czasu, do czasu) obchodzić. Rzecz w tym, że w nurkowaniu bezdechowym takie obejście może bardzo łatwo i to zupełnie nieoczekiwanie zakończyć się tragicznie. Porównując freediving do wspinaczki skalnej, którą też kiedyś się zajmowałem muszę powiedzieć, że pokusa odejścia od zasad jest w nurkowaniu dużo łatwiejsza do zaspokojenia, niż na przykład właśnie we wspinaczce. W górach bardzo silnie odczuwamy ekspozycję, trudności terenu, brak dobrej asekuracji. Czujemy respekt. On nakazuje nam postępować rozważnie, zgodnie z regułami. W nurkowaniu bezdechowym jest inaczej. Tu często czujemy się świetnie, nurkujemy coraz głębiej i dłużej. Czujemy moc. Jednocześnie niebezpieczeństwo w żaden sposób nie zapowiada swojego nadejścia (patrz fizjologia SWB). Tak dzieje się do momentu, kiedy okazuje się, że niepostrzeżenie przekroczyliśmy granicę naszych aktualnych możliwości, a wtedy, jeśli nie przestrzegaliśmy reguł i nie mieliśmy odpowiedniej asekuracji, jest już za późno. Wtedy bezboleśnie i bezwiednie odpływamy na „drugi brzeg”. Czego nikomu z czytających ten tekst nie życzę.

Bibliografia:
Being a Proper Buddy - Kirk Krack
Blackout! Now what? - Kirk Krack
Dealing with Shallow Water Blackout - Yasemin Dalkilic
Safety in Freediving - Paul Kotik
Free dive! - Terry Maas & David Slipperly
Komin Pokutników - Jan Długosz

(Pierwotnie artykuł ukazał się w magazynie nurkowym Podwodny Świat 2003 nr 1 (styczeń). Obecna wersja została zaktualizowana w 2009 roku)
Autor: Tomek „Nitas” Nitka