środa, 9 grudnia 2009

Pierwsze w życiu nurkowanie Marka Ellyatta

Fragment książki "Gladiator Oceanu":

Na twarzach moich kolegów, nowicjuszy nurkowania, gdy ześlizgiwaliśmy się pod powierzchnię oceanu, widniał głównie wyraz udręki. Instruktorka cały czas dotykała swego nosa i głośno piszczała przez aparat oddechowy, kiedy kierowaliśmy się na dno. Niektórzy członkowie grupy naśladowali pokazywanie palcem nosa, ale nie byłem w stanie zrozumieć, w jaki sposób to miałoby w czymkolwiek pomóc. Nie czułem bólu, po prostu opadłem na morskie dno i patrzyłem. Myślę, że większość grupy miała problemy z przetkaniem uszu z powodu zmiany ciśnienia. Instruktorka gestykulowała ku mnie szaleńczo z góry. Wyglądała, jakby ciągnęła za sobą w dół na sznurku łańcuszek nurków. Ci wszyscy dorośli mężczyźni po prostu trzymali się za ręce. Większość wymachiwała płetwami, jak gdyby jechali na rowerze, wolną ręką wykonując ruchy jak przy pływaniu żabką. Niektórzy zdecydowanie wyglądali, jakby woleli płynąć ku górze, a nie w dół.
 
Patrzyłem ze zdziwieniem w górę na to stadko ciągnięte ku mnie. Wyglądało to, jakby niektórzy z tych facetów przeżywali właśnie swój pierwszy dzień w szkole i absolutnie nie mieli ochoty puścić teraz matczynej ręki. Pamiętam, że pomyślałem sobie, iż nurkowanie z akwalungiem musi przypominać naukę korzystania z soczewek kontaktowych lub rodzenie dzieci – na początku może wychodzić dosyć chaotycznie i potencjalnie zawstydzająco, lecz, miejmy nadzieję, warto wytrwać. Po mniej więcej dziesięciu minutach klęczenia na piasku i przyglądania się tym wygłupom nad moją głową, zobaczyłem, że instruktorka pokazuje mi kciuki do góry. Czułem się świetnie, więc odpowiedziałem tym samym sygnałem. Powtórzyła go wiele razy, a ja odpowiadałem jej tak często, jak tylko mogłem. Puściwszy pozostałych nurkujących, którzy wypłynęli od razu z powrotem na powierzchnię, Karen zaczęła płynąć w moim kierunku. Przekonany, że tylko my dwoje będziemy nurkować, skierowałem się w dół pobliskiego zbocza. Pozostała część grupy wydawała się szczęśliwsza miotając się na powierzchni, niektórzy wyglądali, jakby tłoczyli  nogami winogrona. Machałem mymi płetwami w górę i w dół tak szybko, jak tylko mogłem. Za sobą stworzyłem całkiem niezłą burzę piaskową, wyraźnie  strasząc jakąś szarą płaską rybę. Nagle coś schwyciło mnie od tyłu, aż zdębiałem. Rozpoznałem rękę Karen, gdy wystrzeliła gdzieś zza mojej głowy i szybko zaczęła napompowywać moją kamizelkę wypornościową. Całe to dodatkowe powietrze wpłynęło na moją pływalność i w ciągu paru sekund wystrzeliłem ku powierzchni przypominając odętą rozdymkę. Wniebowzięty tym, że moje pierwsze nurkowanie okazało się takim sukcesem, podziękowałem instruktorce za to doświadczenie. Oszołomiona tylko potrząsnęła głową. Wyobrażam sobie, że takie wyjątkowe chwile to właśnie nagroda, na którą miała nadzieję, patrząc na lądowe niedołęgi zaczerpujące swój pierwszy haust powietrza pod wodą. Wspomniałem, że doświadczenie to niemal zaparło mi dech w piersiach, a wówczas Karen rozejrzała się po pozostałych akwanautach z naszej grupy, niektórym leciała krew z nosa, i mruknęła tylko cicho „rzeczywiście zadziwiające”, dalej kręcąc głową.

wtorek, 24 listopada 2009

Bruce Wienke z Wielkim Błękitem na BALTICTECH









Na odbywającej się w Cetniewie w dniach 20-22 listopada 2009 r. Konferencji Technicznej nurków basenu Morza Bałtyckiego gościł m.in. słynny amerykański fizyk, twórca teorii dekompresji Bruce Wienke. Wielki Błękit był oczywiście na tej konferencji, a jego stoisko odwiedził Bruce Wienke. Podpisywał on wydaną przez Wielki Błękit książkę jego autorstwa "Nurkowanie nad poziomem morza". Przez wiele godzin odbyliśmy z Bruce'm wiele fajnych dyskusji. Okazał się on nie tylko wspaniałym fizykiem, ale i zacnym kompanem do towarzystwa. Bruce nie wykluczył ponownego przylotu do Polski w nieodległej perspektywie.

niedziela, 15 listopada 2009

Cyfrowa fotografia podwodna. Dla zaawansowanych


Dzięki „Cyfrowej fotografii podwodnej. Dla zaawansowanych” poznasz znacznie więcej niż tylko podstawy cyfrowej fotografii podwodnej. Dla tych, którzy poważnie myślą o fotografii i chcą w pełni docenić i wykorzystać sztukę fotografii podwodnej, szczegółowo przedstawione zostały techniki robienia udanych zdjęć. Książka podzielona została na moduły ułożone tak, by zapewnić kompleksowy opis zagadnień takich jak sposoby tworzenia kompozycji, techniki fotografowania w naturalnym świetle, wykonywanie zdjęć makro i super makro, a także fotografii szerokokątnych zarówno z modelami, jak i bez nich, aż po fotografowanie z użyciem filtrów i lamp typu HID. Poszerz swoją wiedzę korzystając z wskazówek dotyczących tworzenia „cyfrowej ciemni”- edytowania zdjęć czy korygowania ustawień kolorów i ekspozycji. Książka zawiera również informacje o systemach zarządzania zasobami cyfrowymi stosowanych przez profesjonalnych fotografów. Dla zilustrowania różnorodnych aspektów podwodnej fotografii cyfrowej użytych zostało wiele zdjęć. Na obecną chwilę nie jest dostępny na rynku żaden lepszy, bardziej skondensowany i zaawansowany przewodnik po cyfrowej fotografii podwodnej. Tworząc niniejszą książkę Michael AW zagłębił się w zaawansowane techniki używane w Photoshop’ie, zarządzanie zasobami cyfrowymi i znacznie więcej fachowych kwestii. W specjalnej części książki zamieszczone zostały nie tylko zdjęcia, ale także ujawniono zawodowe sekrety kilku z najlepszych fotografów podwodnych na świecie. „Cyfrowa fotografia podwodna. Dla zaawansowanych” jest lekturą, którą posiadać musi każdy ambitny fotograf podwodny.

O autorach:

Michael AW: Promujący artystyczną formę fotografii dokumentalnej Michael AW znany jest z przesyconych kolorami zdjęć. Jego prace dotyczące zagadnień związanych ze środowiskiem i historią naturalną publikowane były w ponad 100 czasopismach, a w tym BBC Wildlife, Asian Geographic oraz GEO. Otrzymał on kilka międzynarodowych nagród, między innymi w konkursie BBC Photographer of the Year Wildlife Competition. Jest on także autorem ponad trzydziestu książek związanych z historią naturalną, a dotyczących ryb, korali, bezkręgowców czy wypraw nurkowych, miał również swój wkład w tworzenie Encyclopedias of Malaysia and Indonesia.

Mathieu Meur: Dorastający na Mauritiusie Mathieu zakochał się w morzu już jako młody chłopak. Jest człowiekiem renesansu - swój czas dzieli między etat inżyniera, weekendową pracę instruktora nurkowania i fotografii podwodnej, a resztę czasu poświęca na prowadzenie wykładów i pisanie artykułów do regionalnych wydawnictw nurkowych. Obecnie Mathieu mieszka w Singapurze, dzięki czemu może nurkować w wodach tamtejszego regionu. W 2001 roku Mathieu został autorem zaakceptowanego przez PADI kursu w zakresie odrębnej „specjalizacji” - w cyfrowej fotografii podwodnej (PADI Underwater Digital Photographer Distinctive Specialty).

Dane techniczne:

Tytuł: Cyfrowa fotografia podwodna. Dla zaawansowanych
Autorzy: Michael AW, Mathieu Meur
EAN: 9788361217282
ISBN: 978-83-61217-28-2
Ilość stron: 132, druk kolorowy na papierze kredowym 150 g
Format: A-5
Okładka: miękka
Cena detaliczna: 49,90 zł

czwartek, 5 listopada 2009

Wrak HMS "Victoria"



Niesamowity widok wraku HMS Victoria stojącego pionowo na dziobie od 1893 roku. Zdjęcie pochodzi z książki Marka Ellyatta "Gladiator Oceanu", wydanej przez wydawnictwo Wielki Błękit sp. z o.o. (www.wielkiblekit.com)

wtorek, 3 listopada 2009

"Gladiator oceanu" Marka Ellyatta


Ludziom wydawało się niegdyś, że Ziemia jest płaska, a morza roją się od demonów. Śmiali odkrywcy zawsze mieli dość odwagi, by szukać prawdy i zbadać nieznane, choć często nagradzano ich ośmieszeniem.
Mark Ellyatt dla nurkowania jest tym, kim był Kapitan Cook dla żeglugi. W niniejszej książce opowiada, jak to jest zanurzyć się głęboko w otchłani oceanu, i wyjaśnia również, jak bezpiecznie powrócić z rejonów, gdzie brak przygotowania nagradzany jest obrażeniami, a porażka – śmiercią.
Mark poświęcił ostatnie dziesięć lat poszukiwaniu najgłębiej położonych wraków i odkrywaniu najdalszych zakątków rozległego i praktycznie niezbadanego terytorium, które uważamy za coś dobrze znanego… oceanu.
Powierzchnia Księżyca doczekała się dokładniejszych map, niż nawet najpłytsze morza na Ziemi, a wiedza naukowców o tym, co się dzieje, gdy ludzie schodzą pod wodę, nadal pozostaje w stanie embrionalnym.
W całej książce Mark z humorem przedstawia ogólny obraz nurkowania i odkrywa tajniki ekstremalnego nurkowania technicznego – gdzie cały czas zmieniają się zasady, a ludzie pechowi lub głupi przepadają na zawsze.
OBOWIĄZKOWA LEKTURA ZARÓWNO DLA PODRÓŻNIKÓW, JAK I ZAHARTOWANYCH POSZUKIWACZY PRZYGÓD.

Dane techniczne:

Tytuł - Gladiator oceanu
Autor - Mark Ellyatt
Objętość - 304 strony
Format - B-5
Oprawa miękka
ISBN - 978-83-61217-27-5

(źródło - www.wielkiblekit.com)

niedziela, 25 października 2009

Nurkowanie dzieci


O Autorce:

Od 1992r. Françoise LUTTENSCHLAGER jest instruktorem nurkowania (w federacji nurkowej i instruktorem państwowym 2-go stopnia). W swojej działalności dziennikarskiej, nauczycielskiej i trenerskiej stara się zawsze bronić wartości „partnerstwa”. Ta zasada przyświeca jej w prowadzonych od 15 lat zajęciach dla dzieci pod hasłem odkrywania morskiego świata. Wspólnie ze swoim przyjacielem, Fredym Lemarechal’em opublikowała w 1996 w wydawnictwie Chiron książkę pod tytułem „Nurkowanie: zostań Wodnikiem”. Ta na wpół filozoficzna, na wpół edukacyjna książka opowiada o możliwościach przystosowania się człowieka do środowiska wodnego.


O książce:

Generalnie uznaje się, że dziecko jest gotowe czerpać wiedzę ze wszystkiego co samo przeżywa, nigdy nie angażuje się w jakąś czynność do połowy i rzadko ogranicza ją do pojedynczego wykonania w przypisanym mu czasie. To właśnie ta obserwacja przywiodła Autorkę do rozwinięcia koncepcji „niebieskiej liny” poświęconej zajęciom wodnym i podwodnym dla dzieci w wieku od 7 do 12 lat. Poświęcona stworzeniu więzi pomiędzy czasem spędzonym w wodzie i poza nią, ta „niebieska lina” towarzyszy dzieciom w ich poznawaniu przestrzeni wodnych, po to aby zachowały czystą przyjemność i chęć odkrywania podwodnych sekretów.
Spotkanie dziecka z wodą to wspaniała okazja przeżywania przyjemnych chwil, odkrywania nowego i nauki samodzielności. Ale zanim dojdzie do takiego spotkania, niezwykle ważnym jest poznanie oczekiwań i ogólnych potrzeb każdego wieku, po to aby lepiej ocenić co nowego może przynieść każdemu z nas kontakt z wodą. I to jest zadaniem książki „Nurkowanie dzieci”: w niej poznajemy przestrzeń podwodną gdy Autorka proponuje zajęcia twórcze, naśladownicze i eksperymentalne, których zadaniem jest przede wszystkim wykształcenie u młodych ludzi w wieku od 7 do 12 lat umiejętności wyrażania siebie za pomocą ruchu, mowy ciała i emocji. Ogólne podejście do świata podwodnego, wypracowane w tej książce, pozwala „na sucho” zgłębić możliwości, które dziecko bez trudu połączy z zajęciami odbytymi w wodzie. To rodzaj motywacji i zaangażowania, które ułatwiają dostęp do samodzielności i wiedzy o „świecie, w którym nurkujemy”.
Uwagi praktyczne dotyczące zajęć w morzu lub na basenie, w wodzie lub poza nią, skierowane są głównie do rodziców, ale również do nauczycieli i instruktorów, pragnących również poznać nowe możliwości edukacyjne.
Proponowane przez Autorkę zajęcia w wodzie i pod wodą przeznaczone są głównie dla dzieci w wieku od 7 do 12 lat. Taki wybór wieku nie był przypadkowy: to okres rozwoju dziecka, kiedy woda może odegrać ogromną rolę. W okresie miedzy 7 a 12 rokiem życia, dziecko otwiera się na świat: o ile do 6 lat poszukuje ono przyjemności życia, to około 7 roku bardzo szybko zaczyna wykazywać potrzebę poszerzenia swojej sfery aktywności. Bezpieczny i beztroski świat z pierwszych lat jego życia pozwolił mu spokojnie „dorosnąć”, ale teraz jest już gotowe do „wyjścia” poza granice swojej rodziny i otrzeć się o światowe życie. Nieznane je przyciąga, chce widzieć rzeczy, i tworzyć swoje własne pojęcie o nich. Nadal rośnie spokojnie we własnym tempie, podczas gdy jego chęć poznania wzrasta z każdym dniem.
Ale zanim Autorka wprowadzi w wodne arkana tego „małego człowieczka”, którego czeka wspaniała przyszłość, proponuje abyśmy się postarali go poznać:
• Kim on jest?
• Jak odpowiedzieć na jego oczekiwania i potrzeby?
• Co umie?
• Jak się rozwija?
Oczywiście Autorka nie dokonuje w książce szerokiego omówienia tych wszystkich zagadnień, lecz jedynie stara się przekazać niektóre ważne elementy odpowiedzi.

Dane techniczne:

Format - B-5
Oprawa - twarda
Objętość - 200 stron
ISBN - 978-83-61217-31-2
EAN - 9788361217312

(www.wielkiblekit.com)

Nurkowie US Navy


O autorze:

Mark V. Lonsdale
jest dyrektorem szkoleniowym Specialized Tactical Training Unit (STTU), emerytowanym nurkiem saturowanym i autorem kilku książek o nurkowaniu i operacjach jednostek specjalnych. Jego obowiązki w STTU obejmują prawie wszystkie aspekty egzekwowania prawa, szkolenie operacyjne jednostek specjalnych sił zbrojnych, a także opracowywanie programów i szkolenie oddziałów nurkowych, przede wszystkim w zakresie poszukiwania i ratownictwa, ochrony dygnitarzy, działań antynarkotykowych oraz innych operacji morskich.
Ostatnie kilkanaście lat Mark służył jako nurek, kierownik nurkowania, oficer szkoleniowy oddziału specjalnego Marine Company Dive Team w Biurze Szeryfa Hrabstwa Los Angeles, oraz rezerwista Służb Ratowniczych. Jest członkiem Wydziału Kontroli Nurkowania przy Biurze Szeryfa i współautorem „Podręcznika nurkowania” opublikowanego przez Biuro Szeryfa. Otrzymał wiele listów pochwalnych za udział w niebezpiecznych operacjach, w tym za uratowanie trzech osób tonących w zalanej wodą kopalni w 2001, a trzech innych z jeziora o głębokości 80 m, w którym znalazły się w wyniku groźnego wypadku łodzi.
Mark uczestniczył w wielu operacjach woskowych - nie tylko nurkowych - chętnie też poświęca swój czas jako wykładowca i instruktor nurkowania w UCLA Underwater Kinesiology Program, którym kieruje światowej sławy fizjolog nurkowania dr Glen Egstrom.
Przed rozpoczęciem służby wojskowej, Mark był członkiem narodowej reprezentacji w judo i pracował jako cywilny nurek specjalizujący się w budownictwie morskim, a jako nurek saturowany wykonał kilka tysięcy nurkowań w Morzu Północnym na głębokość do 152 m.
Od tragicznych wydarzeń z 11 września, Mark aktywnie angażuje się w szkolenie oddziałów specjalnych armii amerykańskiej i koalicyjnych sił zbrojnych, uczestniczących w Operacji Trwała Wolność i wojnie Zatoce Perskiej. Jego oddział nurków Biura Szeryfa Los Angeles dba o bezpieczeństwo kraju, zabezpieczając obiekty portowe i prowadząc podwodne operacje poszukiwawcze.


O książce:


Zawód nurka głębinowego od początku otacza mgiełka niemal mitycznej glorii i chwały. Duma, jaką odczuwają nurkowie, znajduje swoje odzwierciedlenie w historii i tradycjach tej społeczności, a graficznie ilustrują ją choćby noszone w jednostkach T-shirty z rysunkami przedstawiającymi krzepkich nurków, których strzeże władca mórz Neptun i podziwiają ponętne syrenki. Tatuaże i opowieści snute w nadmorskich barach i tawernach tylko dodają legendzie i folklorowi blasku. To głęboko zakorzenione poczucie dumy trudno zrozumieć laikom, którzy nie podzielają pasji do nurkowania i podejmowania wyzwań tak ryzykownych, że aż odstraszają bardziej nieśmiałe dusze. Podobnie jak astronauta w kosmosie, nurek głębinowy pracuje w nieprzyjaznym środowisku i jest całkowicie zdany na sztuczne podtrzymywanie życia - głęboko pod powierzchnią oceanu, gdzie zapas powietrza do oddychania lub mieszanki gazu jest po prostu koniecznością. W takim miejscu nawet najdrobniejszy błąd może mieć katastrofalne skutki. Nurek musi pokonać naturalną ludzką awersję do ciemności, jakie panują na głębokości i znosić nie tylko uciążliwe zimno i silne prądy, ale i licznie niebezpieczeństwa, wiążące się z pracą pod ciśnieniem. Mieszanki gazów, które na powierzchni są całkowicie nieszkodliwe, pod ciśnieniem zmieniają swoje właściwości i stają się toksyczne
„Nurkowie US NAVY” to książka z fascynującym, fotograficznym opisem technik i sprzętu jakim dysponują nurkowie US NAVY, od rozwoju nurkowania po intensywne szkolenie wojskowych oddziałów nurkowych. Bez względu na to, czy służyłeś w marynarce wojennej, czy pasjonujesz się jej historią, czy po prostu jesteś zwykłym czytelnikiem, ta książka z pewnością cię zainteresuje i wiele nauczy. Zdjęcia przedstawiają historię rozwoju nurków US NAVY - od eksponatów muzealnych, jak starodawne mosiężne hełmy, poprzez fotografie dokumentujące działania nurków wojskowych, aż po wspomnienia związane z nurkowaniem w sędziwym hełmie MK V.
Mark V. Lonsdale zdołał dogłębnie, a jednocześnie zrozumiale przedstawić techniki nurkowania i satysfakcję, jaką daje nurkowanie wojskowe. Lektura tej książki pozwoli czytelnikom niemal namacalnie współuczestniczyć w przeżyciach jej bohaterów i skorzystać z rozległej wiedzy Marka na temat US NAVY.

Dane techniczne:

Format - A-4
Oprawa - twarda
Objętość - 352 strony
ISBN - 978-83-61217-26-8
EAN - 9788361217268

(www.wielkiblekit.com)

czwartek, 13 sierpnia 2009

Kursy pierwszej pomocy EFR


Wielu ludzi, a nurkowie również, podchodzi z dużą dozą sceptycyzmu do problemu pierwszej pomocy. Strach przed nieprawidłowym udzieleniem pierwszej pomocy, brak wiary w siebie i nadmierna wiara w szybkie przybycie służ ratowniczych to główne powody rezygnacji z przeszkolenia się. Tymczasem ci sami ludzie mogą kiedyś znaleźć się w sytuacji wymagającej udzielenia pierwszej pomocy w celu ratowania swoich najbliższych, kolegów, partnerów w nurkowaniu. Karetka pogotowia nie ma na łodzi z której nurkujemy, nie czeka też gotowa na każdej ulicy. Pierwszych kilka minut jest najważniejsze w procesie ratowania ludzkiego życia. Jeśli jesteś uczestnikiem, świadkiem poważnego wypadku (nurkowego również) a poszkodowany odniósł ciężkie obrażenia to od CIEBIE zależy życie i zdrowie tego człowieka. Nawet najbardziej doświadczony zespół ratowników medycznych i lekarzy wyposażonych w najlepszy sprzęt będzie bezradny i nie będzie w stanie uratować poszkodowanego, jeśli ty nie udzielisz mu pierwszej pomocy.
Emergency First Response (EFR) jest wiodącą organizacją w szkoleniu ludzi pierwszej pomocy przedmedycznej. Program szkolenia został stworzony w oparciu o wytyczne ILCOR - organizacji wyznaczającej standardy pierwszej pomocy na całym świecie. To ILCOR doprowadził do uproszczenia i udostępnienia procedur ratowniczych dla ogółu społeczeństwa, dzięki czemu procedury pierwszej pomocy są proste i możliwe do wykonania w największym stresie, przez przeciętnego obywatela - laika ratownictwa medycznego.
Na kursie EFR nauczysz się jak postępować w przypadku zagrożenia życia ludzkiego. Omówionych, przećwiczonych i symulowanych będzie wiele sytuacji i wypadków zagrażających życiu. W celu nauczenia się prawidłowego postępowania przećwiczymy m.in.:
- ocenę miejsca zdarzenia
- korzystanie z zabezpieczeń
- ocenę wstępną poszkodowanego
- resuscytację krążeniowo – oddechową
- postępowanie przy zadławieniach
- postępowanie przy poważnych krwotokach, wstrząsach, urazach kręgosłupa
- postępowanie przy złamaniach, zwichnięciach i stłuczeniach
- unieruchamianie kończyn
- bandażowanie i opatrywanie ran
- bezpieczną pozycję poszkodowanego
Omówiona zostanie koncepcja łańcucha przeżycia, w którym to my - laicy ratowania życia stanowimy najważniejsze ogniwo. Zaprezentowane zostanie wyposażenie zaawansowanej apteczki, omówimy dobieranie jej zawartości pod kątem planowanego zastosowania. Na kursie zaprezentowany zostanie schemat działań podczas wypadku i omówione jak zachować zimną krew w sytuacjach, kiedy możemy zobaczyć niemało ludzkiej krwi.

Oferta kursów EFR na http://www.bezpiecznenurkowanie.pl

piątek, 7 sierpnia 2009

"The Last Attempt" Carlosa Serra już wkrótce po polsku

Wydawnictwo WIELKI BŁĘKIT przygotowuje polską edycję znanej książki Carlosa Serra „The Last Attempt”. Wydarzenie będące główną osią tej książki miało miejsce w czasie oficjalnej próby bicia rekordu świata w nurkowaniu na zatrzymanym oddechu, w kategorii „No Limits”, na głębokości 171 metrów. Odbywało się ono z udziałem widzów, przedstawicieli mediów, sponsorów i innych oficjeli. Pikanterii dodawał mu fakt, że rekord miała ustanowić kobieta – Audrey Mestre - żona Francisco „Pipina” Ferrerasa dzierżącego dotychczasowy rekord (162 metry). Pipin, mimo iż skrzętnie ukrywał to przed otoczeniem, był śmiertelnie zazdrosny o pozycję najgłębiej nurkującego człowieka świata, oraz o uwagę mediów, która po treningowych nurkowaniach Audrey na głębokość 166 i 170 metrów, odwróciła się od niego właśnie ku niej. Niewykluczone, że ta zazdrość była pierwotną przyczyną tragedii – śmierci Audrey. Na temat całego wydarzenia toczyły się zażarte dyskusje na freedivingowych forach internetowych, napisano o nim dziesiątki artykułów w prasie, wyemitowano szereg audycji telewizyjnych. Właśnie temu wydarzeniu poświęcona jest książka „The Last Attempt” autorstwa Carlosa Serra, przyjaciela Audrey i partnera Pipina. Pipin początkowo obiecywał wyjaśnienie okoliczności śmierci Audrey, zbadanie przyczyn wypadku i wskazanie odpowiedzialnych. Ale ostatecznie Pipin nie pozwala na śledztwo, utrudnia dochodzenie. Wtedy zaczyna się walka między dwoma niegdyś partnerami biznesowymi. „The Last Attempt” to rezultat wnikliwego śledztwa jakie przeprowadził Carlos Serra po wypadku Audrey.

Autor książki Carlos Serra zaczął nurkować na zatrzymanym oddechu w wieku 17 lat, w roku 1976, w Wenezueli. Po 5 latach zaczął nurkować z akwalungiem. W roku 1988 został instruktorem PADI. Był nurkiem- wolontariuszem w formacjach obrony cywilnej Wenezueli, przy pracach poszukiwawczo-ratowniczych. W końcu osiągnął stopień Course Directora, najwyższy w przemyśle nurkowym. Był pierwszym Wenezuelczykiem, który osiągnął ten stopień w nurkowaniu. W 1988 roku zostaje właścicielem centrum nurkowego Dixie Divers na Key Largo. W 2000 roku zostaje partnerem legendarnego kubańskiego nurka bezdechowego, Francisco „Pipina” Ferrerasa i prezesem związanej z nim organizacji - International Association of Free Divers (międzynarodowe stowarzyszenie freediverów).

niedziela, 2 sierpnia 2009

Komiks-podręcznik nurkowania "Młodzi nurkowie"


„MŁODZI NURKOWIE”

Ta komiksowa historia dzieje się w wymyślonej miejscowości Genabo. Bohaterami są 10-letni Theo i jego 8-letnia siostra Lyse. Podczas święta sportu odkrywają oni podwodny świat i poznają rośliny i zwierzęta zamieszkujące głębiny morskie. Komiks został przygotowany we współpracy z Francuską Federacją na rzecz Badań i Sportów Podwodnych (FFESSM) jako swego rodzaju podręcznik dla młodych płetwonurków, którzy odkrywają przyjemność nurkowania podwodnego. Początkujący płetwonurkowie znajdą tu podstawowe informacje niezbędne do nauki nurkowania. Do ich dyspozycji są także kluby nurkowe, które z chęcią pomogą w ich pierwszych podwodnych krokach. Projekt, pod nazwą „mały Wielki Błękit”, polegający na upowszechnianiu i nauce nurkowania dzieci prowadzi w Polsce od niedawna Fundacja Wielkiego Błękitu z siedzibą w Warszawie, która patronowała wydaniu komiksu. Proponowane w tej książce formy zajęć i treningu są uznane na całym świecie przez Światową Federację Działalności Podwodnej (CMAS). Do książki dołączona jest płyta DVD z 40 minutowym polskim filmem instruktażowym dotyczącym nauki podstaw nurkowania dzieci.

Wstęp do komiksu napisany przez Rolanda Blanca - Prezesa Francuskiej Federacji na rzecz Badań i Sportów Wodnych (FFESSM):

Komiksy i nurkowanie rozwijają się równolegle. Ich drogi rzadko się przeplatają. Jednakże, od czasu do czasu, gdy już to nastąpi, powstają wspaniałe związki. Na myśl przychodzi mi seria albumów naszego przyjaciela Dominika Serafini opowiadających o przygodach Calypso i jego znakomitego dowódcy. Próby stworzenia podręcznika szkoleniowego dla nurków w postaci komiksu są jednak nadal rzadkością. Album, również autorstwa Serafini, o poławiaczu korali Rodolfo Betti w roli instruktora, i wydany przez GAP wiele lat później, bo dopiero w 1996 roku, podręcznik nurkowania dla początkujących pojawiły się przynajmniej 12 lat za późno. Wydawnictwo Savoyard przypomina się komiksem „Młodzi nurkowie” pięknie przygotowanym przez Laurenta Couineau i Davine Benier. Możemy jedynie przyklasnąć tej inicjatywie! Od około piętnastu lat Francuska Federacja na rzecz Badań i Sportów Podwodnych z powodzeniem działa na rzecz całościowego przygotowania i zaoferowania różnorodnych zajęć dla młodzieży. To w ramach tej działalności, uznaliśmy za bardzo odpowiednie i logiczne powiązanie szczególnie ulubionych przez młodzież mediów z projektem rozpoczętym przez grupę FFESSM pracującą nad książką „Młodzi nurkowie”. Jednym słowem, uznaliśmy, że umieszczenie znaku FFESSM jako znaku referencyjnego na okładce książki, jest jak najbardziej uzasadnione: jako, że odzwierciedla ona filozofię Federacji. Życzymy powodzenia tej książce, której zasługą jest już sam fakt przedstawienia wspaniałej formy spędzania wolnego czasu. I jesteśmy przekonani, że zawarte w niej rysunki przyczynią się do wykształcenia wielu profesjonalnych nurków!

Autorzy komiksu - Laurent Couineau, Davina Benier
Tytuł oryginału francuskiego - Jeunes plongeurs (Editions GAP)
Format - A-4
Objętość - 48 stron
Oprawa twarda
ISBN - 978-83-61217-30-5
Wydawca – WIELKI BŁEKIT sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie

(źródło - www.wielkiblekit.com)

czwartek, 25 czerwca 2009

Wypadek Audrey Mestre

Wydarzenie miało miejsce w czasie oficjalnej próby bicia rekordu świata w kategorii No Limits na głębokości 171 metrów. Odbywało się ono z udziałem widzów, przedstawicieli mediów, sponsorów i innych oficjeli. Pikanterii dodawał mu fakt, że rekord miała ustanowić kobieta – Audrey Mestre - żona Pipina, dzierżącego dotychczasowy rekord (162 metry). Pipin, mimo iż skrzętnie ukrywał to przed otoczeniem, był śmiertelnie zazdrosny o pozycję najgłębszego człowieka świata, oraz o uwagę mediów, która po treningowych nurkowaniach Audrey na głębokość 166 i 170 metrów, odwróciła się od niego właśnie ku niej. Niewykluczone, że ta zazdrość była pierwotną przyczyną tragedii – śmierci Audrey. Na temat całego wydarzenia toczyły się zażarte dyskusje na freedivingowych forach internetowych, napisano o nim dziesiątki artykułów w prasie, wyemitowano szereg audycji telewizyjnych, a nawet powstała jedna, wyłącznie jemu poświęcona książka („The Last Attempt” Carlosa Serra). Prawdopodobnie w dużej części poświęcony jej będzie również powstający obecnie film Jamesa Camerona „The Dive”.

Przytoczmy pisany przeze mnie na gorąco w 2002 roku opis tamtych wydarzeń:

1. Republika Dominikany, kilka mil w morze od La Romana, 12 października 2002 r. godzina 15:00 lokalnego czasu; Audrey bierze ostatni głęboki oddech i szarpie liną uruchamiającą windę, która ma zawieźć ją 171 m. w dół. Już początek nurkowania zdaje się zapowiadać kłopoty - winda nie chce ruszyć. Dopiero po trzeciej próbie razem ze swoją pasażerką pogrąża się w odmętach.

2. 1 min. 42 sekundy później winda zatrzymuje się na zaplanowanej głębokości 171 m. Audrey odczepia 90-kilogramowy balast i próbuje uruchomić balon, który w ciągu niecałej półtorej minuty ma wynieść ją na powierzchnię. Tu zaczynają się problemy - operacja ta trwa nienaturalnie długo. Wygląda jakby butla z powietrzem służącym do napełnienia balonu była pusta. Czyżby był to wynik zaniedbania kogoś odpowiedzialnego za sprawdzenie sprzętu? Do pomocy rusza najgłębszy (i jak się za chwilę okaże JEDYNY!!!) safety diver – nurkujący na trimixie Pascal Bernabe. Próbuje dopełnić balon mieszanką ze swojego automatu. Wreszcie winda powoli rusza.

3. Niestety, po 25 sekundach zatrzymuje się definitywnie pokonawszy zaledwie 7 metrów. Bernabe ponownie próbuje dopompować balon. Bezskutecznie. Nie wiemy dlaczego – być może balon jest pęknięty ? W rezultacie Audrey pozostaje na głębokości 164 metrów przez kolejnych 30 sekund.

4. Wreszcie, po upływie 2 minut i 37 sekund od rozpoczęcia nurkowania Audrey zaczyna znów powoli się wynurzać. Prawdopodobnie widząc brak szans na wyniesienie przez balon, a być może po prosu działając instynktownie podejmuje próbę wydobycia się na powierzchnię przez podciąganie rękami na linie opustowej – tak jak w konkurencji Variable Ballast. Jednak kolejne metry pokonuje z prędkością daleko odbiegającą od tej, jaką zapewniłby jej prawidłowo napełniony balon. Tymczasem minuty spędzone w bezdechu przy ciśnieniu dochodzącym do 18 ATA i stres, który w tej sytuacji niewątpliwie musiał być jej udziałem robią swoje. Reszty dopełniają toksyczność tlenowa i narkoza azotowa – po 3 minutach i 50 sekundach od startu, na głębokości 120 metrów Audrey traci przytomność i zaczyna opadać w Wielki Błękit.

5. To jeszcze nie koniec. Cztery metry poniżej zostaje złapana przez Pascala Bernabe, który obserwując rozwój wydarzeń i zdając sobie sprawę z powagi sytuacji, cały czas podąża za nią i stara się asekurować. To, co Pascal powinien zrobić w tym momencie, to uruchomić balon awaryjny. W taki awaryjny balon wyposażeni byli np. wszyscy safety diverzy w zespole Umberto Pelizzariego. W razie problemów balon zostaje błyskawicznie przypięty do nadgarstka freedivera i w ciągu kilkudziesięciu sekund wynosi go na powierzchnię. Niestety, mimo że przy nurkowaniu na tak ekstremalną głębokość, zdrowy rozsądek nakazuje uznać balon awaryjny za wyposażenie niezbędne i obowiązkowe, Pascal go nie posiada.

6. Dlatego wynurza się dalej z nieprzytomną Audrey by wreszcie zatrzymać się na 90 metrach. W ciągu ostatnich 3 minut pokonuje 81 metrów ! Bez przystanków dekompresyjnych! Sprowadza tym poważne zagrożenie dla swojego zdrowia i życia, i dalej wynurzać się już nie może.

7. Na 85 metrze (dopiero!!!) ma jakoby znajdować się kolejny safety diver – Wiky Ojrales nurkujący, uwaga : na sprężonym powietrzu (!!!). Tak, tak nie pomyliłem się, na powietrzu, nie na trimiksie! On mógłby odebrać Audrey od Pascala i wynurzać się z nią dalej. Mógłby, gdyby był na swoim stanowisku. Niestety, nie ma go. A może jednak jest, ale zamroczony azotem nie dostrzega tego, co dzieje się wokół niego? Tak czy inaczej Audrey pozostaje na głębokości 90 metrów kolejne półtorej minuty czekając aż ktoś inny odbierze ją od Pascala.

8. Tymczasem przenieśmy się na powierzchnię. Nurkowanie, które zaplanowane było na około 3 minut trwa już prawie o dwie minuty dużej. Początkowe radosne oczekiwanie wielkiego sukcesu powoli przeradza się w narastające napięcie. Jeszcze nie dla wszystkich zgromadzonych na łodziach widzów jest oczywiste, że dzieje się coś złego. Na razie tylko osoby z najbliższego otoczenia zdają sobie sprawę z powagi sytuacji. Wreszcie Pipin, pełniący rolę bezdechowego safety divera, którego rolą było asekurowanie Audrey na ostatnich 20 metrach podejmuje dramatyczną decyzję. Zakłada sprzęt SCUBA i w błyskawicznym tempie opada w poszukiwaniu ukochanej (?) żony.

9. Dociera do Pascala Bernabe, odbiera od niego nieprzytomną Audrey i w astronomicznym tempie, ryzykując chorobę dekompresyjną wynurza się.

10. Po 8 minutach i 42 sekundach od rozpoczęcia nurkowania Audrey znajduje się na powierzchni. Szanse na pomyślną reanimację są w tym momencie właściwie żadne. Jednak biorąc pod uwagę to, że jej organizm był przyzwyczajony zarówno do ekstremalnych głębokości jak i do długiego pozostawania w bezdechu oraz to, że znajdowała się ona w znakomitej formie fizycznej minimalna nadzieja jeszcze istnieje. A właściwie istniałaby pod warunkiem przeprowadzenia pełnej akcji reanimacyjnej z wykorzystaniem całego niezbędnego sprzętu medycznego jak choćby defibrylator, którego obecność przy zabezpieczaniu wydarzenia tego typu wydaje się oczywistością. Niestety, jedyne co mogą zaoferować organizatorzy z IAFD to ręczny masaż serca i sztuczne oddychanie metodą usta – usta. Nic więc dziwnego, że reanimacja nie daje rezultatów. Po przewiezieniu na ląd lekarze w miejscowym szpitalu stwierdzają zgon.

Analiza

Jak wiadomo z napisanej w kilka lat po wydarzeniu przez Carlos Serra – byłego prezesa IAFD - książki „The Last Attempt” wysoce prawdopodobna jest hipoteza sugerująca, że brak powietrza w butli napełniającej balon wypornościowy nie był tragicznym w skutkach niedopatrzeniem, ale celowym działaniem samego Pipina. Do tego czynu miała go pchnąć pycha i zazdrość o pozycję superchampiona głębin. Jednak nawet gdyby było inaczej, to organizatorom z IAFD i tak można zarzucić jedno karygodne zaniedbanie: brak właściwej asekuracji, która w nurkowaniu na taką głębokość powinna być czymś oczywistym. Zreasumujmy więc wnioski wynikające z przedstawionego powyżej opisu:

1. Pierwszy zarzut, to brak backupu na wypadek awarii podstawowego systemu wynoszącego nurka na powierzchnię. Po „awarii” pierwszej i jedynej butli Audrey nie miała w zapasie innego źródła napełniania balonu. Oczywiście nikt z ekipy IAFD (może poza samym Pipinem, o ile domniemania Carlosa Serra są słuszne) nie zakładał, że ktoś mógłby wysłać Audrey w głębiny z pustą butlą. Jednak z różnymi awariami sprzętu należy liczyć się zawsze. Nawet gdyby butla była pełna, to przecież mogły mieć miejsce i inne problemy jak np. zacięcie się zaworu. Dlatego w nurkowaniu na taką głębokość butla zapasowa i dodatkowo kamizelka z niezależnym zasilaniem (mniej więcej taka, jaką posługiwał się Jacques na filmie „Wielki Błękit”) wydają się absolutną koniecznością. Tych jednak nie było.

2. Druga sprawa, to skandalicznie mała ilość nurków zabezpieczających. Według przepisów stworzonych przez sam IADF, powinni oni być rozmieszczeni co 20 metrów, co przy głębokości 171 metrów daje około ośmiu sprzętowców. Jak wiemy było ich zaledwie dwóch, z czego jeden zamroczony narkozą azotową, z racji oddychania powietrzem na głębokości 90 metrów. Dodatkowo żaden z nich nie był wyposażony w balon służący do awaryjnego wyekspediowania Audery na powierzchnię.

3. I kwestia ostatnia – brak zabezpieczenia medycznego na powierzchni. Mimo pierwotnych zapewnień Pipina, na łodzi, z której przeprowadzano nurkowanie nie było medyków. Jedyny obecny lekarz był … dentystą (!!!). Brak było defibrylatora.

Jednym słowem Pipin i IAFD zorganizowali to nurkowanie w sposób niewyobrażalnie lekkomyślny, co zresztą było typowe dla wszystkich nurkowań tej organizacji. Pipin zawsze lekceważył kwestie bezpieczeństwa i dojście do tragedii w jego ekipie było w gruncie rzeczy kwestią czasu (nb. co najmniej dwa wypadki śmiertelne z udziałem nurków sprzętowych w tej ekipie miały miejsce wcześniej). Warto zauważyć, że o ile hipoteza Carlosa o celowym doprowadzeniu do katastrofy przez Pipina jest prawdziwa, to w przypadku gdyby IAFD stosowała odpowiednie zabezpieczenia, nie miałby on szans na sfinalizowanie swojego zbrodniczego planu. O ile bowiem brak powietrza w jednej, jedynej butli można było zrzucić na karb niedopatrzenia, to w przypadku istnienia butli zapasowej i kamizelki wypornościowej trzeba by opróżnić i je. W tej sytuacji nikt nie uwierzyłby w to, że trzy niezależne zbiorniki były puste za sprawą nieszczęśliwego przypadku i do akcji z pewnością wkroczyłby prokurator. Wątpię by wobec takiej perspektywy Pipin zdecydował się był na realizację swych zamiarów, a Audrey, być może wciąż by żyła.


Autor: Tomek "Nitas" Nitka

czwartek, 18 czerwca 2009

Pipin Ferreras i Carlos Serra

Po dniu nurkowania w wielkim zachwycie i wielkim błękicie, można zanurzyć się w lekturę książki „Zanurzeni w wielki błękit” Francisco Pipina Ferrerasa. Pipin Ferreras to jeden z najlepszych nurków bezdechowych wszechczasów. Nurek bezdechowy jest jak saper: oddycha tylko raz i myli się tylko raz... Pipin opisuje swój związek z Audrey Mestre i własne życie, pełne pogoni za podwodnymi rekordami, aż do fatalnego nurkowania własnej żony, która chciała pobić rekord męża, ale nie uszła cało z wyprawy w głębinę. Pipin opisuje jednak kolejne zanurzenia w kolejne małżeństwa oraz głębiny, próbując zmyć z siebie winę za podwodne zaślubiny Audrey z niebytem. Tym bardziej że organizacje wolnego nurkowania nigdy nie uznawały jego rekordów, zarzucano mu nonszalancję, narażanie życia kolegów i koleżanek po fachu, łącznie z życiem koleżanki małżonki. Po śmiertelnym wypadku Audrey oskarżano Pipina o czynny udział w jej zejściu w głębinę i z tego świata. Najbliższy przyjaciel Audrey, Carlos Serra, wydał książkę „The Last Attempt”. Dowodzi w niej bezpośredniej winy Pipina, a nawet oskarża go o chorobę psychiczną, która pchnęła go do zabicia żony. Biedny chłopiec z Kuby, który zyskał światową sławę dzięki niezwykle wydolnym płucom, nie miał łatwego życia na powierzchni. W wód odmęcie czuł się za to jak ryba... Teraz mieszka w Miami na Florydzie.

(z artykułu Marka Kusiby opublikowanego w „Przeglądzie Polskim” w Nowym Jorku)

Nurkowanie dla dzieci

Wielki Błękit zanurza się w tematykę nurkowania dla dzieci!

Cały czas poszerzamy ofertę podręczników nurkowych i literatury nurkowej. Niedawno rozpoczęliśmy współpracę z francuskim wydawnictwem Editions Gap. Już wkrótce ukaże się podręcznik-komiks „Młodzi nurkowie” (oryg. "Jeunes plongeurs") o nauce nurkowania dla najmłodszych. Jest to pierwszy owoc współpracy z tym francuskim wydawnictwem. Komiks powinien się ukazać na rynku na początek roku szkolnego 2009/2010.

48 stron
format A4
planowany termin wydania - wrzesień 2009

Wielki Błękit wyda także kolejny podręcznik nurkowania, też dla dzieci. „Nurkowanie dzieci” to pełen wiedzy podręcznik dla instruktorów nurkowania szkolących najmłodszych.
Książka posiada bardzo dużo ciekawych przykładów na zajęcia pełne rozwijających zabaw pod powierzchnią wody basenu. Całość dopełniono wieloma fotografiami ilustrującymi podwodne ćwiczenia.

208 stron, 16 x 24 cm
kolorowe fotografie
planowany termin wydania – koniec 2009

Więcej o naszej ofercie i świeże informacje na temat: podręczników nurkowania

sobota, 11 kwietnia 2009

NIE TYLKO SHALLOW WATER BLACKOUT (1)

INNE ZAGROŻENIA WE FREEDIVINGU

Część I
Zagrożenia w nurkowaniach głębokich i/lub intensywnych


Opiszemy tutaj inne niż hipoksja zagrożenia w nurkowaniach na zatrzymanym oddechu. W tej części - zagrożenia w nurkowaniach głębokich i/lub intensywnych: narkoza azotowa, niedokrwienia kończyn, toksyczność tlenowa, zatrucie CO2, HPNS, awarie sprzętu i choroba dekompresyjna

Wszyscy, którzy wiedzą cokolwiek o freedivingu zdają sobie sprawę z tego, że w każdym nurkowaniu grozi im ryzyko blackoutu z powodu hipoksji – niedotlenienia organizmu. Najczęściej ma on miejsce na ostatnich metrach przed osiągnięciem powierzchni dlatego nazywany jest Shallow Water Blackout (omdlenie na płytkiej wodzie). Jego konsekwencji można na szczęście uniknąć stosując odpowiednie procedury bezpieczeństwa. Nie powinniśmy jednak zapominać, że hipoksja nie wyczerpuje wszystkich zagrożeń związanych z nurkowaniem na zatrzymanym oddechu. Niewątpliwie jest ona podstawowym i najpowszechniejszym ryzykiem. Jest też przyczyną największej ilości wypadków. Niestety musimy pamiętać, że przy bezdechach spotkać nas mogą też różne inne nieprzyjemności jak uraz ciśnieniowy ucha, uraz ciśnieniowy (zgniecenie) płuc, arytmie serca czy niedokrwienia kończyn a również zagrożenia zdawać by się mogło typowe wyłącznie dla nurkowań ze sprzętem jak choroba dekompresyjna, narkoza azotowa, toksyczność tlenowa, zatrucie dwutlenkiem węgla czy wreszcie awarie sprzętu w nurkowaniach No Limits.

Trudno dokonać jakiejś uzasadnionej systematyki tych niebezpieczeństw. Ja lubię dzielić je na dwie kategorie. Pierwsza z nich dotyczy nurkowań bardzo głębokich (orientacyjnie powyżej 65 metra) lub bardzo intensywnych (duża ilość zanurzeń w krótkim czasie). W związku z tym odnosi się do naprawdę zaawansowanych nurków – zawodników ocierających się o rekordy świata lub zawodowych poławiaczy pereł, małż, gąbek itp. Druga kategoria to zagrożenia, z którymi możemy spotkać się na dużo mniejszych głębokościach i przy niewielkim natężeniu nurkowania. Dlatego dotyczy ona każdego z nas, nie wyłączając nawet początkujących.

Narkoza azotowa

Jest to efekt doskonale znany wszystkim nurkom sprzętowym. Okazuje się, że nie omija również bezdechowców, choć w ich przypadku, ze względu na krótki czas ekspozycji na wysokie ciśnienie parcjalne N2, pojawia się na dużo większych głębokościach. Zdaniem Erica Fattaha (były rekordzista w Constant Weight), aby narkoza wystąpiła muszą być spełnione cztery warunki:
1. Głębokość powyżej 65 metra.
2. Nurkowi musi być chłodno – nurkowanie odbywać się musi w zimnych wodach (nasze jeziora!).
3. Musi być ciemno (znów nasze jeziora!).
4. Nurek musi mieć wysokie stężenie CO2 we krwi (co ma miejsce jeśli przed nurkowaniem nie przeprowadzał hiperwentylacji, a więc właściwie zawsze!).
Jeśli te okoliczności mają miejsce, wówczas narkoza z pewnością pojawi się w początkowej fazie wynurzania, a przy nurkowaniach powyżej 80 metrów może mieć miejsce nawet pod koniec zanurzenia (dotyczy to nurkowania w Constant Weight lub Free Immersion). Jej natężenie może być mniejsze u osób przywykłych do wysokich stężeń N2 (np. głęboko nurkujący sprzętowcy). Przebieg narkozy jest nieco inny niż przy nurkowaniu z butlami, choć podobny. Wszystko wydaje się odległe, nierealne. Widziany obraz staje się zamazany i falujący. Zaburzona jest zdolność do klarownego myślenia i oceny sytuacji. Nurek nie może skoncentrować się na pracy nóg (może nawet całkiem o niej zapomnieć!). Pojawiają się zawroty głowy i uczucie szumu / brzęczenia w całym ciele, a czasem strach.

Typowym przypadkiem dezorientacji w wyniku narkozy była nieudana próba bicia rekordu w Constant Weight w 1997 roku, w czasie, której Alejando Ravelo po osiągnięciu zaplanowanej głębokości zamiast zabrać tabliczkę z wypisaną głębokością przez 20 sekund usiłował wyrwać kamerę filmującemu go nurkowi. W konsekwencji tej szamotaniny i wydłużenia czasu nurkowania stracił przytomność na ostatnich metrach przed osiągnięciem powierzchni.

Inny ciekawy przypadek narkozy znaleźć można w opisie przygotowań Martina Stepanka do bicia rekordu świata w kategorii Free Immersion w 2001 r. Jedno z nurkowań treningowych Martin wykonywał na 83 metry. Założony profil przewidywał osiągnięcie powierzchni po 2 minutach i 45 sekundach. Na minutę i 15 sekund przed upływem tego czasu jego safety diver – nurkujący na bezdechu Paul Kotik – opuścił się na głębokość 20 metrów. Jednak Martin nie pojawił się w zaplanowanym czasie. Po 30 sekundach mocno zaniepokojony Paul opadł kolejne 10 metrów w dół. Dopiero po dłuższej chwili, kiedy już sam zaczął odczuwać silną potrzebę zaczerpnięcia powietrza, dostrzegł spokojnie wynurzającego się Martina. Całe nurkowanie trwało o 45 sekund dłużej niż planowano, ale zakończyło się szczęśliwie dla obu nurków. Kiedy Martin doszedł już do siebie i wyjaśnił przyczyny opóźnienia, pozostający cały czas na powierzchni Doug Peterson podsumował jego wyczyn następująco: „Mr Stepanek osiągnął już taki poziom doskonałości, że jego safety diverowi potrzebny jest własny safety diver”. Na koniec wypada wyjaśnić, co takiego opowiedział Martin i jaki to ma związek z narkozą azotową? Otóż, kiedy znalazł się na maksymalnej głębokości dostrzegł przyglądającą się mu z ciekawością rybę. Widok ten tak go zafascynował, że poczuł, iż musi uciąć sobie pogawędkę z nowo poznanym towarzyszem. Na szczęście po kilkudziesięciu sekundach odzyskał jasność myślenia i zaczął się wynurzać. Do dziś nie wiadomo czy rzeczywiście była tam jakakolwiek ryba, czy też był to wyłącznie wynik jego imaginacji. Tak czy inaczej pogawędki z nieznajomymi na bezdechu na 83 metrach wytłumaczyć można tylko silnym zamroczeniem umysłu, za co odpowiedzialna jest właśnie narkoza azotowa.

Należy nadmienić, że zaznaczoną na wstępie tego akapitu głębokość 65 metrów należy traktować umownie. Odnotowane zostały, bowiem dwa wypadki, w których nurkowie doznali objawów charakterystycznych dla narkozy już na 50, a nawet na zaledwie 45 metrach. W obu tych przypadkach nurkowie odbyli na maksymalnej głębokości trwające po kilkanaście sekund, niezaplanowane przystanki. Po wynurzeniu nie zdawali sobie z tego sprawy, a o tym, że miały one miejsce dowiedzieli się dopiero po analizie profilu nurkowania ściągniętego z komputera. Ponadto jeden z ww. nurków wynurzał się spiralnie (!!!) wokół liny opustowej co tak wydłużyło jego nurkowanie, że na 6 metrach doznał blackoutu. Po odzyskaniu przytomności nie pamiętał ani wspomnianego przystanku na 45 metrach ani swojego przedziwnego sposobu wynurzania.


Niedokrwienie kończyn


Elementami nurkowego odruchu ssaków – zespołu zmian adaptacyjnych zachodzących w organizmie zanurzającego się na bezdechu nurka – są między innymi obkurczenie naczyń krwionośnych dostarczających krew do peryferiów (kończyn, palców i skóry) oraz towarzyszący mu blood shift (przepompowanie krwi do naczyń krwionośnych klatki piersiowej). Obok dobroczynnych konsekwencji tych efektów tj. wydłużenia czasu pozostawania w bezdechu i zapobieżenia urazowi ciśnieniowemu płuc (patrz druga część artykułu) towarzyszą im też skutki negatywne. Kiedy po osiągnięciu maksymalnej głębokości nurek rozpoczyna powrót ku powierzchni jego kończyny są bardzo skąpo zaopatrywane w krew, a więc i w tlen. Efekt ten jest potęgowany przez bradykardię – zwolnienie rytmu serca – i oczywiście fakt zużycia części zapasów tlenu w fazie zanurzenia. W konsekwencji nurek może doznać uczucia omdlewania nóg, a nawet całkowitego braku władzy nad nimi. Przypadek taki opisuje Eric Fattah. W czasie jego nurkowania na 88 metrów w kategorii Constant Weight w roku 2001 (było to nurkowanie o 7 metrów głębsze od ówczesnego, oficjalnego rekordu świata) Eric kilkukrotnie zatrzymywał się w fazie wynurzenia dla odpoczynku, bo nie mógł zmusić swoich bezwładnych nóg do pracy. Dodatkowym czynnikiem, który potęgował niebezpieczeństwo była opisywana powyżej narkoza azotowa. Z jej powodu Eric miał ogromne trudności ze skoncentrowaniem się na wynurzaniu i pracy nóg w szczególności. Miał uczucie nierealności, odpływania ku nieznanemu. Na 55 metrach doznał kompletnego paraliżu kończyn i zaczął opadać. Na szczęście po kilku sekundach paraliż ustąpił, a Eric zdołał przezwyciężyć narkozę i ostatecznie osiągnął powierzchnię.

Biorąc pod uwagę ryzyka narkozy azotowej i niedokrwienia kończyn, paradoksalnie może się okazać, że w głębokich nurkowaniach na bezdechu warto rozważyć dopuszczenie pewnej dozy hiperwentylacji (w celu obniżenia poziomu CO2, a co za tym idzie osłabienia efektu narkotycznego azotu) oraz ograniczenie działań zmierzających do aktywacji nurkowego odruchu ssaków (w celu osłabienia efektu blood shift i w konsekwencji mniejszego niedokrwienia kończyn). Oczywiście, jeśli chodzi o hiperwentylację to trzeba pamiętać, że zwiększa ona ryzyko blackoutu z powodu hipoksji (zarówno ze względu na opóźnienie wystąpienia odruchu oddechowego jak i przyśpieszenie niedokrwienia mózgu) i dlatego dopuszczalna jest wyłącznie przy zapewnieniu pełnej, stuprocentowej asekuracji zarówno ze strony nurków sprzętowych jak i bezdechowych.

Toksyczność tlenowa

W istocie zdania na temat tego czy rzeczywiście w nurkowaniach bezdechowych można doświadczyć toksyczności tlenowej są podzielone. Głębokości, jakie osiągane są w kategoriach No Limits i Variable Ballast (w roku 2009 odpowiednio 214 i 140 metrów są na tyle duże, że ciśnienie parcjalne tlenu w płucach mogłoby (w pierwszej z nich) znacznie przekroczyć 3 ATA. Oczywiście organizm nurka stale metabolizuje tlen zmniejszając jego ilość i prężność, jednak faza zanurzenia w obu wspomnianych kategoriach odbywa się na windzie, gdzie nurek pozostaje praktycznie w bezruchu. Dlatego zużycie tlenu jest tu bardzo ograniczone. Ponadto nurek doświadcza wpływu bardzo silnego na tych głębokościach nurkowego odruchu ssaków (m.in. dramatyczne zwolnienie rytmu serca – nawet do 10 uderzeń na minutę, obkurczenie naczyń krwionośnych dostarczających krew do peryferiów) co dodatkowo obniża konsumpcję tlenu. W rezultacie po trwającym ok. 90 – 120 sekund zanurzeniu w organizmie nurka pozostaje go jeszcze dość dużo by jego ciśnienie parcjalne w płucach znajdowało się w okolicach 3 ATA, a więc dużo powyżej granic dopuszczalnych w nurkowaniach ze sprzętem. Z drugiej strony czas ekspozycji jest na tyle krótki, że nie wszyscy eksperci są gotowi uznać toksyczność tlenową za rzeczywiste zagrożenie.
Tak czy owak historia notuje, co najmniej kilka przypadków blackoutu na bardzo dużych głębokościach, w których hipoksję z całkowitą pewnością należy wykluczyć jako przyczynę. W dwóch z wspomnianych przypadków nurkowie (Pipin Ferreras i Audrey Mestre) odzyskali przytomność po osiągnięciu mniejszej głębokości (byli podłączeni do balonu, dzięki czemu mimo blackoutu wynurzenie było kontynuowane), gdzie ciśnienie parcjalne tlenu uległo zmniejszeniu. Jeden przypadek zakończył się tragicznie, kiedy Cyril Isoardi wykonywał treningowe nurkowanie na ponad 100 m (bez udziału safety divers!). Na video (nurkowanie było filmowane przez zainstalowaną na windzie kamerę) widać jak po osiągnięciu zaplanowanej głębokości Cyril traci przytomność i nie jest w stanie odpalić balonu. Jego ciała nigdy nie odnaleziono. Również Stefano Makula doświadczył blackoutu na dużych głębokościach jednak w jego przypadku obyło się bez nieszczęścia – został wyciągnięty na powierzchnię przez nurków asekurujących.
Wydaje się, że we wszystkich opisanych powyżej przypadkach przyczyną utraty przytomności mogła być toksyczność tlenowa, choć oczywiście jest to tylko jedna z potencjalnych możliwości.

Zatrucie dwutlenkiem węgla

To temat, który podobnie jak toksyczność tlenowa nie jest dokładnie rozpoznany. Wydaje się, że w przypadku nurkowań bardzo głębokich i połączonych z wysiłkiem, a więc zwiększoną konsumpcją tlenu z jednej strony, a zwiększoną produkcją dwutlenku węgla z drugiej, ryzyko zatrucia CO2 może się pojawić. Kategorią, która spełnia te warunki jest Variable Ballast. Nurkowie schodzą w niej przy użyciu windy na 120 - 130 metrów, a następnie, inaczej niż w przypadku No Limits, gdzie wynoszeni są bez wysiłku przez balon, wynurzają się podciągając się na linie opustowej. W początkowej fazie wynurzenia (powiedzmy w 1/3 długości od dna) występuje faza krytyczna ze względu na stężenie CO2. Do tego momentu organizm nurka zdołał już wyprodukować duże jego ilości, a jednocześnie ciśnienie zewnętrzne jest bardzo wysokie i sięga ok.. 10 atmosfer. Ciśnienie parcjalne dwutlenku węgla może, więc osiągnąć niebezpieczny poziom. Nawet, jeśli uznamy, że czas ekspozycji nie jest odpowiednio długi, aby doszło do rzeczywistego zatrucia, to ponad wszelką wątpliwość podwyższone stężenie CO2 przyczynia się do spotęgowania narkotycznego działania azotu. W konsekwencji może to prowadzić nawet do utraty przytomności.

HPNS – Zespół Neurologiczny Wysokich Ciśnień

Skoro omawiamy tu zagrożenia typowe dla nurkowań sprzętowych, to nie sposób zapomnieć o zespole neurologicznym wysokich ciśnień. Jednak czy w przypadku bezdechów istnieje możliwość jego wystąpienia? Z jednej strony w No Limits głębokości sięgają już 170 metrów, a prędkość zanurzenia jest bardzo duża i waha się w okolicach 2 metrów na sekundę. Są to wartości, które w przypadku sprzętowców niewątpliwie prowadziłyby do wystąpienia HPNS. Jednak z drugiej strony trzeba pamiętać, że bezdechowiec ma w płucach ogromne ilości azotu, który jak wiadomo, neutralizuje objawy związane z wysokim ciśnieniem. Wydaje się, więc, że ze strony HPNS nic nam nie grozi, choć ze względu na brak materiału doświadczalnego, trudno powiedzieć to z całkowitą pewnością.


Awarie sprzętu


W odniesieniu do freedivingu często używamy nazwy „nurkowanie bez sprzętu”. Rzeczywistość jest nieco inna, niż można by przypuszczać po tym określeniu, bo tak naprawdę freediving wymaga użycia specjalistycznego wyposażenia. Mimo to jego awarie raczej nam nie grożą. Nie musimy obawiać się zamarznięcia automatu oddechowego, przekłamań wskazań manometru czy mimowolnego napełnienia kamizelki wypornościowej, bo ich nie stosujemy. W typowych nurkowaniach nasze być albo nie być, zależy prawie wyłącznie od naszego organizmu. Najgorsze, co może się przytrafić w związku ze sprzętem, to chyba połamanie płetw z włókna węglowego. Niewątpliwie nie należy to do przyjemności, ale w końcu niewielu z nas takie płetwy posiada. Gdyby jednak taka atrakcja kogoś spotkała powinien zachować się analogicznie jak w przypadku zgubienia płetwy – jak najszybciej uciekać do góry. Jeśli nurkowanie odbywałoby się przy linie opustowej, powinno się z niej skorzystać, wyciągając się po niej rękami (właśnie, dlatego opustówka powinna być dość gruba i przyczepiona do solidnej, tj. dającej wyraźny opór bojki). Przy braku liny trzeba niestety wiosłować jedną płetwą, najlepiej ruchami delfina.
Zupełnie inaczej sprawa wygląda w nurkowaniach No Limits. Tu sprzęt (najczęściej balon wypornościowy) jest niezbędny do pomyślnego zakończenia kluczowej fazy nurkowania – wynurzenia. O tym, że mogą być z tym problemy najdobitniej świadczy ubiegłoroczny wypadek Audrey Mestre. Kłopoty z wynurzaniem doprowadziły do jej śmierci. Oficjalny raport podaje, że przyczyną problemów było uszkodzenie teflonowej powłoki, którą pokryta była lina opustowa. Wynikające stąd zwiększone tarcie, w połączeniu z kilkoma innymi okolicznościami spowodowało, że Audrey wynurzała się w bardzo wolnym tempie, by ostatecznie definitywnie zatrzymać się na głębokości 120 metrów. Przy jednoczesnych karygodnych zaniedbaniach w asekuracji doprowadziło to do tragicznego zakończenia. Tak czy owak nie ulega wątpliwości, że w tej kategorii skrupulatne sprawdzenie sprzętu przed każdym zanurzeniem decyduje o przeżyciu lub śmierci nurka.

Rok 2007 uświadomił nam, że należy poważnie traktować jeszcze jedno ryzyko, które można w pewnym sensie zakwalifikować do kategorii „awarie sprzętu”. Chodzi o tragiczny wypadek Loica Leferma w trakcie nurkowania na windzie na 171 m. Zanurzenie odbywało się bez udziału nurków sprzętowych, co w przypadku Loica było od dawna stosowaną praktyką. Głębokości osiągane przez niego na windzie stały się bowiem tak duże, że stanowiły poważne ryzyko dla nurkującej na sprężonych mieszankach ekipy zabezpieczającej. Dlatego zamiast niej Loic wyposażony był w system przeciwwagowy, który w przypadku nie odpalenia balonu wypornościowego i tak wyciągał na powierzchnię cały sprzęt tj. linę opustową wraz z balastem dennym, windę i samego nurka. Niestety w trakcie feralnego zanurzenia prawdopodobnie coś musiało zaplątać się w linę i wyciągnięcie systemu okazało się niemożliwe. Sam Loic w jakiś sposób wydostał się z dna na głębokość 30 metrów, skąd nieprzytomny został zabrany na powierzchnię. Niestety nie odzyskał przytomności, a lekarze na brzegu stwierdzili zgon. Ten przypadek uświadamia nam, że w głębokich nurkowaniach, w których rezygnuje się z pomocy sprzętowców, należy przed zanurzeniem w jakiś sposób dokonać przeglądu liny opustowej w celu wykrycia ewentualnych sieci, kabli lub innych przeszkód, które mogą uniemożliwić powrót na powierzchnię. Czas pokarze czy będzie się to odbywało np. przy pomocy kamery opuszczanej na pełną głębokość, sonaru czy innych metod. Wydaje się jednak, że staje się to absolutnie niezbędne.


Choroba dekompresyjna


Zdawać by się mogło, że bezdechowcy jako nurkowie nie oddychający sprężonymi mieszankami, nie są narażeni na ryzyko choroby dekompresyjnej. Okazuje się, że niekoniecznie musi to być prawdą. W przypadku nurkowań rekreacyjnych, uprawianych z niewielką intensywnością i na niezbyt duże głębokości, rzeczywiście nie grozi nam nadmierna kumulacja azotu. Jednak w innych przypadkach niejednokrotnie zaobserwowano objawy charakterystyczne dla choroby dekompresyjnej. W czasie pojedynczego nurkowania czas ekspozycji na wysokie ciśnienie parcjalne azotu jest bardzo krótki. Jeśli jednak nurek wykonuje całą serię zanurzeń w niewielkich odstępach czasu, rozpuszczony we krwi i tkankach azot zaczyna się kumulować. Biorąc pod uwagę, że szybkość wynurzania freedivera (ok. 60 metrów na minutę, a w przypadku No Limits dużo więcej) dalece przekracza normy obliczone dla scuba, mogą pojawić się problemy.

Prawdopodobnie pierwsze zapisy na temat występujących u nurków bezdechowych urazów, których przyczyny wskazują na DCS datują się na rok 400 przed nasza erą i znajdują się w Rodyjskim Prawie Morskim. Współcześnie uczeni wielokrotnie zwracali uwagę na objawy takie jak paraliż, spazmatyczne porażenie kończyn dolnych czy konwulsje występujące u śródziemnomorskich poławiaczy gąbek przypisując im jako przyczynę uwalnianie nadmiaru gazów rozpuszczonych we krwi. Dość dokładnie zbadano ten problem u poławiaczy pereł polinezyjskiego archipelagu Tuamotu. Wykonywali oni dziennie od 40 do 60 zanurzeń na głębokości sięgające 30-40 m. Łączny czas jednego zanurzenia wynosił ok. 100 sekund, a przerwy pomiędzy nimi wahały się od 4 do 6 minut. Większość z nurków doświadczała objawów nazywanych „taravana”. Obejmowały one nudności, zawroty głowy, utratę słuchu, zaburzenia widzenia, bóle stawów i częściowy lub kompletny paraliż. Notowane były też przypadki śmiertelne. Warto dodać, że u zamieszkujących sąsiednią wyspę nurków, którzy stosowali inny schemat nurkowań (m.in. długie, 12 minutowe przerwy pomiędzy zanurzeniami) objawy ‘taravana” w zasadzie nigdy nie pojawiały się.

Również czołowi freediverzy jak np. Pipin Ferreras mieli dolegliwości charakterystyczne dla DCS. Ustępowały one po zastosowaniu leczenia w komorze dekompresyjnej. Najnowsza historia notuje też jeden bardzo poważny wypadek, w którym podejrzewa się, że jego przyczyną była kumulacja azotu. Chodzi o mający miejsce w lecie 2002 roku wypadek Benjamina Franza, w wyniku, którego uległ on częściowemu paraliżowi i do dnia dzisiejszego porusza się na wózku inwalidzkim. Benjamin przygotowywał się do ustanowienia nowego rekordu w kategorii No Limits na głębokości 165 m. W trakcie bardzo intensywnego treningu poprzedzającego próbę wykonywał nawet do siedmiu zanurzeń dziennie na głębokości przekraczające 100 metrów. Mimo, że lekarze nie postawili diagnozy jednoznacznie wskazującej na chorobę dekompresyjną jako przyczynę, to jednak wiele przemawia za tym, że to właśnie ona jest odpowiedzialna za ten wypadek. Między nami mówiąc trudno nie dziwić się niefrasobliwej postawie samego Benjamina i jego trenerów, którzy pozwolili mu wykonywać tak głębokie nurkowania z tak dużą częstotliwością. Kolejny spektakularny wypadek z tej serii to paraliż, którego doznał w 2006 roku Carlos Coste w trakcie przygotowań do … oczywiście rekordu świata w No Limits. Carlos wyjątkowo dużo czasu spędzał na wielkich głębokościach. Jego feralne nurkowanie trwało blisko aż 5 minut (!!!), co niewątpliwie przyczyniło się do wypadku. Prawdopodobnie tak długi czas pozostawiania pod wodą był skutkiem innej omawianej w tym artykule przypadłości, a mianowicie narkozy azotowej, która dawała Carlosowi poczucie „odjazdu” od rzeczywistości (co powynurzaniu przyznawał) jak i spowalniała jego czynności związane z odłączeniem balastu dennego i odpaleniem balonu wypornościowego. Na szczęście wydaje się, że obecnie, po wielomiesięcznej rehabilitacji Carlos w pełni wrócił do zdrowia.

Jak pokazały eksperymenty, aby doznać objawów charakterystycznych dla choroby dekompresyjnej należałoby wykonać na przykład ok. 50 zanurzeń na głębokość 15-20 metrów w czasie 5 godzin. Taką serię nurkowań wykonał w 1965 roku dr P. Paulev – oficer medyczny Duńskiej Marynarki Wojennej. Dwie godziny po wyjściu z wody zaczął skarżyć się na trudności w oddychaniu, nudności, bóle i paraliż nóg, niedowład ręki i zaburzenia widzenia. Po poddaniu leczeniu w komorze dekompresyjnej przy ciśnieniu 6 atmosfer wszystkie objawy ustąpiły. Prowadzone później (1965, 1967) przez Pauleva symulacje komputerowe pokazały, że przekroczenie limitów stężenia azotu akceptowanych w nurkowaniach na sprężonym powietrzu, można uzyskać we freedivingu już po 13 dwuminutowych zanurzeniach na 19 metrów pod warunkiem skrócenia surface intervals do jednej minuty. Ten sam efekt osiąga się po zaledwie 5 zanurzeniach przy zwiększeniu głębokości do 30 metrów i utrzymaniu tego samego schematu czasowego.

Jak więc widać objawów DCS można się wprawdzie dorobić, ale wymaga to dość dużego samozaparcia (i umiejętności). Nam zwykłym, bezdechowym śmiertelnikom nie grozi wiele z tej strony. Mimo to, nawet my powinniśmy pamiętać, że istnieje takie zagrożenie i z tego powodu, zarówno w nurkowaniach rekreacyjnych jak i podczas poprawiania swoich rekordów życiowych, zachowywać odpowiednio długie przerwy pomiędzy kolejnymi zanurzeniami. Jako absolutne minimum przyjmuje się, aby surface interval był dwa-trzy razy dłuższy od czasu nurkowania. Jest to oczywiście reguła „spod dużego palca”, bo w ogóle nie bierze pod uwagę głębokości, ale dla freedivera na początkowym lub średnio zaawansowanym poziomie, (czyli wykonującego, powiedzmy, 20-30 zanurzeń dziennie, w tym tylko kilka na głębokości powyżej 30 metrów) można uznać ją za wystarczającą.


Nurkowanie bezdechowe i ze sprzętem.


W tym miejscu, nawiązując do tematu choroby dekompresyjnej, warto kilka linijek tekstu poświęcić odpowiedzi na pytanie, czy można łączyć te dwa rodzaje nurkowania ? W zasadzie wszystkie autorytety zgadzają się, że tak, ale pod jednym warunkiem : bezdechy powinniśmy wykonywać zawsze PRZED, nigdy PO nurkowaniu ze sprzętem.
Po nurkowaniu na sprężonych mieszankach zawsze mamy we krwi i tkankach stan supersaturacji azotu. W tej sytuacji charakterystyczne dla freedivingu szybkie wynurzenia mogą być przyczyną tworzenia się mikropęcherzyków i prowadzić do objawów DCS. W związku z tym przyjęło się uważać, że po nurkowaniu ze sprzętem nie należy uprawiać freedivingu, a jeśli już to na głębokości nie przekraczające 5 metrów. Aby nurkować naprawdę głęboko należy odczekać do upłynięcia „no flight time”. W tak zwanym międzyczasie, tj. po upłynięciu dwóch godzin można zanurzyć się nieco głębiej niż owe 5 metrów ale odradzałbym głębokości większe niż 10 metrów.

Bibliografia:
„Decompression Illness and Freediving” Peter Sheard
„Lung Squeeze” David Sawatzky
„Unreveling the Mammalian Diving Reflex Part I & Part II” Erik Seedhouse
„Take a Deep Breath Part I & Part II” Erik Seedhouse
„Reality Czech” Paul Kotik

(Pierwotnie artykuł ukazał się w magazynie nurkowym Podwodny Świat 2003 nr 3 (maj-czerwiec). Zaktualizowany w 2009 r.)
Autor: Tomek „Nitas” Nitka

NIE TYLKO SHALLOW WATER BLACKOUT (2)

INNE ZAGROŻENIA WE FREEDIVINGU

Część II

Opiszemy tutaj inne niż hipoksja zagrożenia w nurkowaniach na zatrzymanym oddechu. W tej części artykułu: uraz ciśnieniowy ucha, uraz ciśnieniowy płuc (lung squeeze) i arytmie serca


Uraz ciśnieniowy ucha

Sprawa jest doskonale znana każdemu nurkowi sprzętowemu, więc nie będę wyjaśniał, na czym polega – wszyscy i tak wiedzą. Nie będzie chyba dla nikogo zaskoczeniem, że problemy z uchem dotyczą również freediverów. A zdarzają się i najlepszym. Doświadczyli go, między innymi, Yasemin Dalilic i Topi Lintukangas w czasie swoich rekordowych prób. Nic w tym dziwnego, bo kiedy nurek, będący na granicy możliwości wyrównania ciśnienia, ma jeszcze tylko kilka metrów do zerwania plakietki z nowym rekordem, czasem ryzykuje dalsze zanurzanie licząc, że jednak się uda. Raz się udaje, a kiedy indziej bębenek ulega perforacji, zalany zostaje błędnik i wtedy zaczynają się kłopoty. Nurek doznaje zawrotów głowy i może stracić orientację. Jeśli zacznie się „wynurzać” w poziomie zamiast ku górze, może to oznaczać poważne problemy.

Trzeba tu powiedzieć, że o ile w przypadku scuba wyrównywanie ciśnienia w uchu środkowym raczej dla nikogo nie stanowi problemu, to przy bezdechach staje się jednym z głównych czynników ograniczających głębokość, jaką jesteśmy w stanie osiągnąć. Nurkując ze sprzętem mamy powietrza pod dostatkiem i delikatne dmuchnięcie w zatkany ręką nos (tzw. próba Valsalvy) na ogół załatwia sprawę.

Niestety we freedivingu sprawy mają się trochę inaczej. Tu z każdym pokonanym metrem głębokości mamy mniejszą objętość powietrza do dyspozycji. Na 30 metrach nasze płuca są skurczone do 1/4 swojej normalnej pojemności i tu mniej więcej zaczynają się problemy. Próbujemy ścisnąć płuca, aby wydusić z nich jeszcze trochę powietrza i przepchnąć je przez trąbki Eustachiusza, i... nic się nie dzieje. Nic dziwnego – nasze płuca są skompresowane do objętości bliskiej residual volume, stąd nasze kłopoty. Tradycyjna próba Valsalvy przestaje być skuteczna, właśnie dlatego freediverzy w zasadzie w ogóle nie posługują się nią.

Istnieje kilka, o ile nie kilkanaście, technik wyrównywania ciśnienia. Z grubsza rzecz biorąc, można podzielić je na techniki ciśnieniowe (jak właśnie Valsalva), w których trąbki otwierają się wskutek zwiększonego ciśnienia w jamie nosowej i bezciśnieniowe, w których przypadku otwarcie trąbek uzyskuje się poprzez pracę odpowiednich grup mięśni. Są też kombinacje jednych i drugich. Jeśli chodzi o techniki bezciśnieniowe (jak np. przełykanie śliny, odginanie głowy, ziewanie przy zamkniętych ustach i inne) to, choć są bardzo eleganckie – nie wymagają łapania się za nos – ich skuteczność jest jednak (może poza osobnikami o wyjątkowo drożnych trąbkach Eustachiusza jak np. Gianluca Genoni) ograniczona do mniej więcej podobnych głębokości jak próba Valsalvy. Niezwykle wydajną techniką, w pewnym sensie też bezciśnieniową, jest manewr polegający na wciąganiu przez nos wody do jamy nosowej i zatok. Jednak jest to technika trudna i niebezpieczna, dlatego posługuje się nią bardzo wąskie grono zaawansowanych nurków.

Wydaje się, że najpopularniejszą i jednocześnie bardzo efektywną techniką, używaną przez chyba wszystkich głęboko nurkujących freediverów, jest tzw. manewr Frenzla. Został on opracowany przez komandora Luftwaffe (Frenzla właśnie) w czasie II Wojny Światowej dla pilotów i załóg bombowców nurkujących (okazuje się, że przy locie nurkowym ciśnienie rośnie na tyle gwałtownie, że zaczyna to stanowić problem). Z grubsza rzecz biorąc, technika Frenzla polega na tym, że najpierw powietrze z płuc zasysane jest do ust i gromadzone nad językiem. Następnie wykonywany jest silny ruch języka do góry i do tyłu tak, że język jak tłok przepycha je do jamy nosowej, zwiększając panujące w niej ciśnienie. Jeśli jednocześnie mamy zatkany nos (ręką lub zaciskiem) i zamkniętą głośnię, to powietrze, które nie ma dokąd uciec, uchodzi przez trąbki Eustachiusza do ucha środkowego. Frenzel jest tak skuteczny, że pozwala rozwiązać problem wyrównywania ciśnienia nawet osobom o wyjątkowo niedrożnych trąbkach. Taką osobą jest np. Eric Fattach, który mimo że od najmłodszych lat uwielbiał pływać, to nie był w stanie zanurkować głębiej niż na 2-3 metry. Jego trąbki są tak wyjątkowo ścisłe, że pomimo iż Eric znał próbę Valsalvy, to nie był w stanie wyrównać ciśnienia przy jej pomocy. Wreszcie pewnego razu natknął się na opis techniki Frenzla i jak sam mówi, opanował ją w 5 minut. Od tej chwili podwodny świat stanął przed nim otworem i Eric kilka lat później znalazł się na 88 metrach. Uprzedzam jednak, że dla większości z nas poprawne opanowanie tej techniki nie okaże się takie łatwe jak w jego przypadku. Dlatego zainteresowanych odsyłam do chyba najlepszego dokumentu na ten temat, napisanego właśnie przez Erica Fattaha: „The Frenzel Technique, Step-by-Step” (www.ericfattah.com/frenzel.doc). Tym z was, którzy będą chcieli zapuścić się naprawdę głęboko, polecam też wątek „Failure Depth” na liście dyskusyjnej serwisu www.deeperblue.net, gdzie w jednym z postów Eric zdradza, nieujawnione we wspomnianym wyżej dokumencie, tajniki, dotyczące jego własnej modyfikacji Frenzla tzw. mouthfill technique.

Na koniec można jeszcze przypomnieć, że obecnie prawie wszyscy freediverzy stosują przed zanurzeniem prostą, ale skuteczną technikę pakowania płuc (lung packing). Polega ona na tym, że po wzięciu ostatniego, maksymalnego wdechu nurek „dopakowuje” poprzez zasysanie językiem do ust dodatkowych porcji (tzw. packs) powietrza, które przepompowuje natychmiast do płuc. W wyniku wykonania od kilkunastu do kilkudziesięciu „dopakowań” można wprowadzić do płuc nawet do 3 litrów dodatkowego powietrza, które bardzo przydaje się na głębokościach do wyrównywania ciśnienia w uchu środkowym, dodatkowo zabezpieczając je przed urazem. Należy jednak pamiętać, że nadmierne pakowanie wywołuje zawroty głowy a w skrajnych przypadkach może doprowadzić do nawet blackoutu (jeszcze przed rozpoczęciem nurkowania). Doświadczył tego między innymi właśnie Eric Fattach w czasie rywalizacji w Montreux w 2000 r. Złośliwi konkurenci do końca trwania zawodów przezywali go Japończykiem w nawiązaniu do słynnej sceny z „Big Blue” (oczywiście w przypadku Japończyka z filmu przyczyna blackoutu była zupełnie inna – nadmierna hiperwentylacja).

Uraz ciśnieniowy płuc

Jak powiedział jeden ze znanych freediverów: „ludzie są zaprojektowani do nurkowania na głębokości do 40 metrów”. Głębiej (a w praktyce okazuje się, że czasem i wcześniej) należy brać pod uwagę ryzyko urazu ciśnieniowego – zgniecenia płuc (lung squeeze). Jego mechanizm jest całkowicie odmienny od urazu o tej samej nazwie (tylko w języku polskim), doskonale wszystkim znanego z nurkowań na sprężonych mieszankach oddechowych.

Kiedy nurek bezdechowy zanurza się, ciśnienie zewnętrzne powoduje narastającą kompresję płuc. Te jednak znajdują się nie w elastycznym worku, a w zbudowanej z dość sztywnych żeber klatce piersiowej. Wprawdzie posiada ona pewne (ograniczone) możliwości kurczenia się, ale zawsze stawia działającej z zewnątrz sile pewien opór. W rezultacie ciśnienie słupa wody na danej głębokości jest równoważone przez ciśnienie powietrza w płucach plus tę właśnie siłę oporu (sprężystości) klatki piersiowej. Oznacza to, że w płucach stale utrzymuje się pewne niewielkie podciśnienie.

Jest ono przyczyną znanego wszystkim freediverom efektu nazywanego z angielska blood shift. Aby skompensować panujące w płucach podciśnienie, do naczyń krwionośnych klatki piersiowej przetłaczana jest krew pozyskana z innych obszarów organizmu. Proces ten przebiega tym łatwiej, że wskutek zatrzymania oddechu i narastającego ciśnienia zewnętrznego obkurczeniu ulegają naczynia krwionośne dostarczające krew do peryferiów – palców, dłoni, stóp, kończyn i skóry. „Zaoszczędzona“ w ten sposób krew może zostać skierowana właśnie do płuc. Dodatkowym efektem wspomagającym blood shift jest stopniowe przemieszczanie narządów wewnętrznych z jamy brzusznej do klatki piersiowej. To, na ile efektywny jest ten ostatni proces, zależy od elastyczności przepony – mięśnia rozpościerającego się pomiędzy płucami a jamą brzuszną. Oba te efekty powodują jedno: klatka piersiowa wypełnia się cieczą (krew) i organami wewnętrznymi (trzewia), które – w odróżnieniu od znajdującego się w płucach powietrza – są nieściśliwe. Właśnie dlatego dalsze narastanie ciśnienia zewnętrznego nie powoduje zgniecenia klatki piersiowej i połamania żeber.

Póki znajdujemy się na niewielkich głębokościach, efekty blood shift i przetłaczania trzewi manifestują się w minimalnym stopniu. Klatka piersiowa poddaje się jeszcze kompresji i w miarę nadąża za zmniejszaniem objętości płuc. Sytuacja zmienia się mniej więcej, kiedy mijamy marker oznaczający 40 metr (w zależności od osobnika równie dobrze może to być 35 lub 45 metr). W tym momencie klatka piersiowa osiąga objętość graniczną (a płuca residual volume). Dalsze jej zgniatanie jest niemożliwe ze względu na sztywność żeber. Od tej chwili postępującej kompresji płuc nie towarzyszy już kurczenie się klatki. Dlatego zapotrzebowanie na nieściśliwe organy wewnętrzne i krew gwałtownie rośnie, i... tu może pojawić się problem. Jeśli zapotrzebowanie to nie zostanie odpowiednio szybko zaspokojone, wówczas podciśnienie w płucach może wzrosnąć do niebezpiecznych wartości. W konsekwencji krew pod wpływem różnicy ciśnień może zacząć przenikać z naczyń krwionośnych do światła pęcherzyków płucnych. Właśnie wtedy mamy do czynienia z urazem płuc.

Po wynurzeniu nurek pluje śliną podbarwioną krwią. Na ogół jej ilości są niewielkie a objawy ustępują po dość krótkim czasie. Jednak w skrajnych przypadkach może dojść nawet do wtórnego utonięcia. Zalane krwią pęcherzyki płucne nie są wówczas w stanie prawidłowo wykonywać swojej pracy, a nurek dusi się, mimo że znajduje się na powierzchni i może oddychać powietrzem atmosferycznym. W lżejszych przypadkach stan plucia krwią utrzymuje się przez kilka – kilkanaście godzin. Towarzyszy mu uczucie ogólnego zmęczenia oraz trudności z nabraniem pełnego oddechu. Czasem oddychaniu towarzyszyć może rzężenie i ból w okolicach klatki piersiowej. Niestety, ustąpienie tych objawów (co następuje szybciej lub później w zależności od stopnia uszkodzenia płuc) nie oznacza, że problem zniknął. Należy liczyć się z tym, że nadwerężone pęcherzyki jeszcze przez dłuższy czas będą dochodzić do siebie. Nurkowaniom, nawet na dużo mniejsze głębokości, może towarzyszyć krwioplucie. Dlatego po doznaniu urazu, należy zawiesić nurkowania na pewien czas (zależny od tego jak poważny był uraz), a po ich wznowieniu rozpoczynać od małych głębokości. W miarę upływu kolejnych dni można stopniowo nurkować coraz głębiej, jednak cały czas należy kontrolować, czy objawy lung squeeze nie powracają.

Co robić, aby nie dopuścić do urazu? Nie ma tu prostej rady. Wydaje się, że pierwszą i podstawową zasadą powinno być powolne stopniowanie głębokości. Nie należy gwałtownie poprawiać swojego personal best, szczególnie kiedy jesteśmy w obszarze ryzyka, a więc po przekroczeniu 35-40 metra. Najpierw należy wykonać kilka – kilkanaście nurkowań w okolicach swojego rekordowego osiągnięcia, a dopiero potem atakować głębokość większą o kilka (2-3) metrów. Tu znów seria zanurzeń na podobną głębokość i ponowne przesunięcie poprzeczki. Po dłuższej przerwie (np. zimowej) w nurkowaniach należy stopniowo dochodzić do dużych głębokości, nawet jeśli leżą one poniżej osobistego rekordu. Z kolei każde głębokie nurkowanie powinno być poprzedzone odpowiednią rozgrzewką tj. kilkoma przygotowawczymi zanurzeniami na mniejsze głębokości (można w tym celu wykonywać opisane poniżej negative pressure dives). Postępując w ten sposób, za każdym razem dajemy szansę organizmowi na przyzwyczajenie się do głębokości i panującego na niej ciśnienia. Dajemy mu czas na „aklimatyzację”, co pozwala zmniejszyć ryzyko wystąpienia lung squezze.

Druga rada to ćwiczenie przepony. Im przepona jest bardziej elastyczna, tym łatwiej i głębiej trzewia są w stanie wniknąć w światło klatki piersiowej. To zabezpiecza nurka przed wzrostem podciśnienia w płucach i ryzykiem ich uszkodzenia. Typowym przykładem tego typu ćwiczenia jest technika zaczerpnięta z Pranayamy - Uddiyana Bandha (na filmach o Umberto Pelizzarim można znaleźć ujęcia Mistrza w trakcie wykonywania tej techniki). Polega ono na wykonaniu pełnego, maksymalnego wydechu, po którym następuje głębokie zassanie brzucha w światło klatki piersiowej. Nurkowie często nie ograniczają się do wykonania zwykłego wydechu, ale na koniec (ale jeszcze przed wciągnięciem brzucha) dodają serię reverse packs (wysysanie, przy pomocy języka, powietrza z płuc po osiągnięciu przez nie objętości residual volume).

Ćwiczeniom poprawiającym elastyczność powinna być poddawana nie tylko sama przepona, ale też cała klatka piersiowa. Gdy jest ona zbyt sztywna, wówczas stawia duży opór ciśnieniu zewnętrznemu, jeszcze zanim płuca osiągną residual volume. Może to być przyczyną wystąpienia krwioplucia po wynurzeniu z głębokości dużo mniejszych niż wspomniane na wstępie 35-40 metrów. Znane są przypadki, kiedy uraz płuc miał miejsce po nurkowaniach na zaledwie 25 metrów. Inną przyczyną takiego stanu rzeczy mogło być też wzięcie niepełnego oddechu. Płuca osiągają wtedy objętość zalegającą na dużo mniejszej głębokości niż normalnie. Z tego właśnie powodu należy bardzo ostrożnie przeprowadzać wspomniane powyżej tzw. negative pressure dives (nurkowania negatywne), polegające na zanurzeniu się po wykonaniu wydechu, mimo że osiągane w ten sposób głębokości są niewielkie. Nurkowie często wykonują negative pressure dives w ramach rozgrzewki, dzięki czemu efekt ciśnienia panującego na np. 50 metrach uzyskują już na 5-15 metrach (w zależności od stopnia opróżnienia płuc). Powoduje to szybsze i osiągnięte mniejszym wysiłkiem (niż przez rzeczywiste nurkowanie na 50 m) zaadoptowanie do ciśnienia a także szybszą aktywację odruchu nurkowego. Jednak z powodu zwiększonego ryzyka urazu płuc należy je przeprowadzać z najwyższą ostrożnością. Konieczne jest też zapewnienie bardzo uważnej asekuracji. Nurek nie tylko ma mało tlenu, ale też  z powodu pustych płuc  ujemną pływalność. W razie blackoutu nie może liczyć na to, że wyporność wyniesie go na powierzchnię.


Peter Scott w swoim znakomitym artykule na temat urazu ciśnieniowego pt. „Fear the Squeeze” zwraca uwagę na jeszcze trzy kwestie. Pierwsza to zalecenie, że w każdym głębokim nurkowaniu zachowywać należy odpowiednie (czytaj nie zbyt szybkie) tempo zanurzania. Kiedy tempo wzrostu ciśnienia jest wolniejsze, wówczas mechanizmy obronne mają więcej czasu na zamanifestowanie się i uchronienie nas przed uszkodzeniem płuc. Druga - to właściwe nawodnienie organizmu. Odwodnienie, o które we freedivingu łatwo, prowadzi do zmniejszenia objętości krwi i w konsekwencji zmniejszenia efektywności efektu blood shift (nie mówiąc o zwiększeniu lepkości krwi). Ostatnia kwestia wydaje się dość oczywista. Chodzi mianowicie o podchodzenie z wielką ostrożnością do wszelkich, nawet płytkich, nurkowań po przebyciu jakiejkolwiek choroby płuc. Mimo tego, że powinno to być dla wszystkich oczywiste, właśnie Peter Scott doznał wyjątkowo ciężkiego urazu wskutek zlekceważenia przeziębienia płuc. Warto dodać, że miało to miejsce po nurkowaniu leżącym dużo poniżej normalnie osiąganych przez niego limitów.

Na koniec warto zauważyć związek ryzyka urazu płuc z kwestią wyrównywania ciśnienia w uchu środkowym. Problemy z uchem są dla wielu z nas barierą, która zatrzymuje nas przed zejściem głębiej. Kiedy wreszcie uda się opanować nową, doskonalszą technikę wyrównywania ciśnienia okazuje się, że jesteśmy w stanie nagle „awansować” o kolejne 8-10 metrów i... tu właśnie może okazać się, że trafiamy na nowe ograniczenie – lung squeeze. O tym, że tak właśnie się stało dowiadujemy się już po fakcie – na powierzchni. Nasze organizmy niestety nie mają żadnych receptorów czy też innego mechanizmu ostrzegawczego, który uprzedzałby nas o zbliżającym się niebezpieczeństwie uszkodzenia płuc. Na głębokości nie odczuwamy żadnych problemów. Dopiero, kiedy po wynurzeniu plujemy krwią oznacza to, że posunęliśmy się o kilka metrów za głęboko.

Jeszcze jedna uwaga. Okazuje się, że osobnicza podatność na lung squeeze jest bardzo różnorodna. Są nurkowie, których ten problem zdaje się w ogóle nie dotyczyć. Potrafią w ciągu tygodnia poprawić swoje personal best z 20 do 50 metrów i … nic złego im się nie dzieje. Jednak niech to nie stanowi zachęty dla innych, by próbowali tego samego. Jak bowiem pisałem powyżej zdarzają się i tacy, dla których zejście nawet w okolice 25 metrów jest obarczone ryzykiem krwioplucia. Większość nurków lokuje się pomiędzy jedną a drugą grupą, co oznacza, że jednak muszą ostrożnie planować głębsze nurkowania, a zwłaszcza poprawianie rekordów życiowych.

Arytmie serca

Zatrzymywanie oddechu, szczególnie w połączeniu ze zmianami ciśnienia zewnętrznego, a więc w nurkowaniach na głębokość, wywołuje bradykardię (zwolnienie tętna) a czasem może prowadzić do nierównomiernego bicia serca. Według Terry Maas’a ten sam efekt (arytmia) pojawić się może w wyniku nieumiejętnego, forsownego wyrównywania ciśnienia za pomocą próby Valsalvy. Oczywiście nurkami najbardziej narażonymi na tego rodzaju komplikacje są osoby o naturalnych skłonnościach do arytmii. Innym może się to nigdy nie przydarzyć, ale pewności nie ma. O tym, że coś przebiega inaczej niż powinno, dowiadujemy się z reguły dopiero po powrocie na powierzchnię. Serce bije nierówno, często rytm jest przyśpieszony. Trzeba tu zaznaczyć, że przyśpieszenie pulsu po wynurzeniu jest zjawiskiem naturalnym. Jeśli jednak towarzyszy mu nierównomierność, a objawy nie ustępują po kilku chwilach, oznacza to, że mamy problem arytmii. Jedyne, co powinniśmy zrobić w takiej sytuacji, to zakończyć nurkowanie oraz wszelką inną działalność wymagającą wysiłku na dany dzień. Należy też skonsultować się z kardiologiem, aby ocenić czy u danej osoby nie występują przeciwwskazania do uprawiania nurkowania na zatrzymanym oddechu.

Problem nieregularnego tętna, o ile w ogóle ma miejsce, pojawia się na ogół po głębokich nurkowaniach. Jednak znany jest co najmniej jeden przypadek nurka, u którego arytmia występowała po maksymalnych statykach (co w jego przypadku oznaczało ok. 6 min. 20 sek.) i utrzymywała się nawet do kilku godzin.

Na koniec warto zaznaczyć, że fizjologia nurkowań na bezdechu (zwłaszcza głębokich) nie jest do końca zbadana, ze zresztą dość oczywistych względów - brak jest wystarczająco obfitego materiału doświadczalnego. Stąd znaczna ilość informacji przedstawionej w niniejszym tekście bierze się raczej z praktyki tj. relacji nurków niż z naukowo potwierdzonych teorii. Oznacza to, że niektóre z przedstawionych tu prób wyjaśnienia pewnych faktów mogą zostać w przyszłości zweryfikowane.

Bibliografia:

„Decompression Illness and Freediving” Peter Sheard
„Lung Squeeze” David Sawatzky
„Unreveling the Mammalian Diving Reflex Part I & Part II” Erik Seedhouse
„Take a Deep Breath Part I & Part II” Erik Seedhouse
„Reality Czech” Paul Kotik


(Pierwotnie artykuł ukazał się w magazynie nurkowym Podwodny Świat 2003 nr 4 (lipiec-sierpień)
Zaktualizowany w 2009 roku)

Autor: Tomek „Nitas” Nitka

Tydzień z Umberto Pelizzarim

Relacja Tomka „Nitasa” Nitki z kursu nurkowania u Umberto Pelizzariego na Sardynii w 2003


Dla mnie wszystko zaczęło się w czasie zawodów na Hańczy w sierpniu 2002 roku. Tam poznałem Michała Pydo, który miesiąc wcześniej bawił na Sardynii. Jego opowieści o kursie, w którym tam uczestniczył słuchaliśmy z otwartymi ustami, oglądaliśmy zdjęcia i nakręcone w czasie pobytu video. Każdy z nas po cichu marzył by za rok znaleźć się tam gdzie Michał. Potem nastąpiły tygodnie wahań, rozważania wszystkich za i przeciw. Wreszcie nie sprawdzając do końca kosztów (żeby się przypadkiem nie przerazić i rozmyślić!), w listopadzie podjąłem decyzję : wysyłam zgłoszenie i jadę!

Wszystkie drogi prowadzą do Santa Teresa

Trzy miesiące później, po perypetiach z przesłaniem pieniędzy do Włoch, dostaję potwierdzenie – jestem na liście uczestników! Jeszcze kilka kolejnych miesięcy niecierpliwego oczekiwania, nerwów związanych z uświadamianiem sobie rzeczywistych kosztów całego przedsięwzięcia, emocji z załatwianiem w ostatniej chwili połączeń lotniczych i wreszcie jestem na Okęciu. Wsiadam do samolotu, a dwie godziny później ląduję w Rzymie. Tam, po kilkudziesięciu minutach włóczenia się po lotnisku pakuję się do Macdonell Douglasa, który ma zawieźć mnie na Sardynię. Jestem na pokładzie jako jeden z pierwszych pasażerów i niby to odwracając wzrok w stronę okna w rzeczywistości kątem oka uważnie obserwuję kolejnych wchodzących. Przez dłuższy czas nikt nie wzbudza mojego zainteresowania, aż wreszcie jest! Niska, napakowana mięśniami postać przykuwa moją uwagę. W ręku mężczyzna trzyma przedmiot o charakterystycznym kształcie – to długie, wykonane z włókna węglowego płetwy do nurkowania na bezdechu. Facet wciska je do schowka pod sufitem i siada kilka rzędów foteli za mną. A więc – myślę - mam pierwszego towarzysza. Kiedy po wylądowaniu w Olbii czekamy na nasze bagaże podchodzę do niego i pytam „Hi, are you going to Santa Teresa?” (Czy jedziesz do Santa Teresa?). Moje przypuszczenia potwierdzają się. Mark, bo tak ma na imię mój nowy znajomy, udaje się w to samo miejsce co ja. Tymczasem z niepokojem oczekuję na pojawienie się na taśmie mojej torby z monopłetwą. Wprawdzie jeszcze w Warszawie okleiłem ją ze wszystkich stron nalepkami z napisem „Fragile”, a samą płetwę przed włożeniem do torby obłożyłem z obu stron pięciocentymetrową warstwą styropianu, ale czy to wystarczy? Czy przyjedzie nieuszkodzona? Wreszcie jest! Jednak coś mi się w niej nie zgadza. Przyglądam się jej z pewnym niedowierzaniem. Niewątpliwie jest to torba firmy Water Way taka jak moja, ale jest jakaś dziwnie płaska. Czyżby styropian spłaszczył się w czasie lotu? Spoglądam jeszcze raz na taśmę i sprawa się wyjaśnia. Trzy metry dalej widzę swojego, odpowiedniej grubości Water Way’a. Ten pierwszy to monopłetwa Marka. Okazuje się, że on, podobnie jak ja, zabrał oprócz zwykłych płetw również mono. Teraz mamy już wszystko więc zabieramy swoje śmieci i opuszczamy lotnisko.

Z informacji przekazanych mi kilka dni wcześniej przez właściciela hotelu wynika, że autobus do odległej o około 50 kilometrów Santa Teresa di Gallura odchodzi o 19:00. Jest już 19:10 a więc musiał ruszyć właśnie przed chwilą. Następny będzie dopiero za ponad dwie godziny, rozglądamy się więc za innym transportem. Nasz wzrok pada na pobliski postój taksówek. Krótka rozmowa na migi z pierwszym w kolejce kierowcą i zrezygnowani odchodzimy w stronę dworca autobusowego. 90 euro, nawet do podziału na dwóch, zdecydowanie przekracza nasze możliwości. Tymczasem okazuje się, że informacje hotelu były błędne. Autobus rusza za kilkanaście minut. Bingo! Ładujemy bagaże do schowka i kiedy wszystko jest już w miarę bezpiecznie upchnięte na miejsce, zza pleców słyszymy wesołe „Hallo guys”. Odwracamy się i widzimy trzymającego kolejną monopłetwę wysokiego, lekko łysiejącego mężczyznę, który przedstawia się mówiąc z wyraźnym francuskim akcentem „I am Vincent”. Teraz jest nas już trzech. Zajmujemy miejsca w opustoszałym autobusie i ruszamy. 50 kilometrów do Santa Teresa zajmuje więcej czasu niż można by się spodziewać. Najpierw ruch tamuje gigantyczny korek, potem, już za miastem droga jest tak kręta, że kierowca rzadko przekracza 40 kilometrów na godzinę. Na miejsce docieramy porządnie zmęczeni i wściekle głodni około dziesiątej wieczorem. Ja z Markiem instalujemy się w hotelu Moderno, Vincent ma rezerwację gdzie indziej, kilka przecznic dalej. A więc dziś rozstajemy się. Teraz tylko szybki prysznic, mała przekąska i spać. Jutro musimy być wypoczęci, bo z samego rana zaczyna się to, co przywiodło nas tu z różnych zakątków Europy – kurs freedivingu prowadzony przez samego Mistrza Umberto Pelizzariego.

Rano wstaję ociężale i z bólem głowy. Noc nie przyniosła oczekiwanego odpoczynku. Hotelik położony jest tuż obok centralnego rynku miasteczka, a to przecież południe Europy. Tu życie towarzyskie zaczyna się o dziewiątej wieczorem i trwa do drugiej w nocy. Zza okna wciąż słychać śmiechy, rozmowy i ... przejeżdżające co chwila na najwyższych obrotach, ukochane przez Włochów skuterki. Hotel nie ma klimatyzacji więc odcięcie się od gwaru ulicy przez zamknięcie okna grozi śmiercią od duchoty. I tak będzie przez kolejne sześć nocy. Nie pozostaje więc nic innego jak uodpornić się i przestać zwracać uwagę na hałas.

Gelato Umberto

Po śniadaniu zabieramy sprzęt i ruszamy do odległego o 10 minut centrum nurkowego o nazwie – oczywiście - „No Limits”. Na dziedzińcu zgromadzony jest już spory tłumek entuzjastów jednego oddechu. Po chwili przez bramę centrum wjeżdża potężny, terenowy Ford Ranger zza którego kierownicy wysiada postać dobrze znana wszystkim ze zdjęć i filmów – to Umberto Pelizzari.
Wita się wesołym „Hello guys!” i zaprasza nas do miejsca, które przez najbliższe pięć dni stanie się naszą salą wykładową. Tu następuje prezentacja samego Mistrza, naszych instruktorów oraz wszystkich uczestników kursu, których jest około 25-30. Są Francuzi, Niemcy, Anglicy, Nowozelandczycy, Maltańczycy. Jest jeden Irlandczyk, Japonka no i oczywiście ja z Polski, ale najwięcej chyba jest Szwajcarów. Tak czy owak jest to mieszanka narodowości z całego świata. Po prezentacji Umberto rozpoczyna zajęcia od ... przypomnienia wszystkim jak ważną rzeczą w życiu jest tradycja. Tradycję należy szanować i podtrzymywać, mówi. Każde miejsce ma swoją tradycję, to centrum nurkowe też. Wygłasza to wszystko ze śmiertelnie poważną miną, jesteśmy więc nieco zdezorientowani ale po chwili zaczynamy się domyślać, że z tą powagą chyba coś jest nie tak. O jaką tradycję może tu chodzić? Wreszcie sprawa się wyjaśnia, chodzi o ... gelato czyli lody. Umberto jest ich wielkim miłośnikiem, więc jeśli ktoś mu się narazi, trafia na czarną listę. Gdy uzbiera się na niej osiem osób, składają się one na lody dla wszystkich kursantów i trenerów. Na listę można trafić za różne przewinienia: sambę lub blackout, spóźnienie na odpłynięcie łodzi, głupie zachowanie pod wodą (np. trzymanie fajki w ustach) ale również w przypadku poprawienia swojego rekordu życiowego. Reguły obowiązują wszystkich, nie wyłączając samego Umberto, który dopisuje swoje imię, po tym gdy jego komórka niespodziewanie zadzwoni, przerywając prowadzone przez niego zajęcia.
Po tym wstępie przechodzimy do spraw poważniejszych. Umberto dzieli nas na cztery, liczące po około 7 osób zespoły i przydziela do nich instruktorów. Dowiadujemy się jak będzie wyglądał dzisiejszy dzień. Nurkowania będą odbywały się w stałym balaście (zarówno w płetwach jak i w monopłetwie) oraz na windzie, czyli w reżimie zmiennego balastu. Ponieważ większość z uczestników nie posiada własnych monopłetw, więc przed opuszczeniem bazy dobierają oni odpowiednie rozmiary spośród kilkunastu egzemplarzy, którymi dysponuje centrum. Wreszcie zabieramy sprzęt i schodzimy do odległego o około 500 metrów portu. Zajmujemy miejsca w dwóch, napędzanych potężnymi, podwójnymi silnikami pontonach o sztywnej konstrukcji i ruszamy.
Po wypłynięciu z naturalnego portu na otwarte wody sterujący pontonami Umberto i Marco robią użytek z mocy silników. Zaczynają się wyścigi. Podskakujemy na falach w szalonym pędzie. Obniżam swoja pozycję i mocno łapię się uchwytów, żeby przy kolejnym skoku nie znaleźć się za burtą. Jednak po kilkunastu minutach zabawa się kończy, zwalniamy i rozpoczyna się powolne krążenie po okolicy. Umberto w pierwszym, wyposażonym w echosondę pontonie poszukuje miejsca o odpowiedniej głębokości. Wreszcie jest. Silniki milkną, wyrzucamy kotwice, a po obu stronach każdego z pontonów rozwijane są po dwie liny opustowe, wzdłuż których będziemy nurkować. W międzyczasie dołącza do nas trzecia łódź z windą do zmiennego balastu. Po chwili wszyscy jesteśmy w wodzie. Nurkowania zorganizowane są w ten sposób, że każdy zespół okupuje jedną stronę któregoś z pontonów (czyli 2 liny). Przy każdej linie jest więc 3 lub 4 nurków. Instruktor kontroluje to co dzieje się z jego kursantami, zwraca uwagę na błędy i koryguje je. Umberto krąży od jednego zespołu do drugiego obserwując nas i udzielając wskazówek.
Asekuracja wygląda nieco inaczej niż w naszych, mętnych jeziorach. Tu widoczność przekracza 30 metrów nie ma więc potrzeby oczekiwania na nurkującego partnera w rejonie blackout zone czyli na głębokości 10-15 metrów. Asekurujący buddy pozostaje cały czas na powierzchni, z której śledzi poczynania nurka. Zdaniem Umberto ta procedura jest tym bardziej uzasadniona, bo 99% blackoutów ma miejsce po wynurzeniu, a ten jeden pozostały procent dotyczy omdleń na zaledwie 3-5 metrach, gdzie błyskawicznie można dotrzeć. Mimo zrozumienia dla tej argumentacji i szacunku dla wiedzy i doświadczenia Umberto, moje przyzwyczajenia z Polski powodują, że pozostaję lekko sceptyczny. Jednak później zauważam, że w rzeczywistości jeśli kursant schodzi głębiej i znika poza granicę widoczności, opiekujący się nim instruktor dyskretnie opuszcza się na 10-15 metrów skąd obserwuje go. To uspakaja mnie.

Zmienny balast, I love it!

Tymczasem po upływie mniej więcej godziny moja grupa zmienia zwykłe płetwy na mono. Po kolejnej godzinie przychodzi nasza kolej na coś, co okaże się chyba największą atrakcją zajęć w morzu – zmienny balast. Nurkujemy parami, głową w dół – czyli tak jak za czasów Jacquesa Mayol’a. Na początek ustalam z partnerem głębokość 30 metrów. Wentylujemy się uczepieni uchwytów, gdy z dala dobiega odliczanie : 30 sekund, 20, 10, 5, 4, 3, 2, 1, zero! Biorę ostatni głęboki wdech i zamykam oczy, czuję jak winda ściąga mnie w dół. Zrazu prędkość opadania jest bardzo mała – winda musi pokonać dodatnią pływalność trzech nurków (razem z nami, dla asekuracji, nurkuje nasz instruktor), w dodatku pozbawionych pasów balastowych. Jednak kiedy docieramy do pierwszej termokliny gdzieś na głębokości około 20-22 metra, wyraźnie czuję jak przyśpiesza. Wyrównywanie ciśnienia nie sprawia żadnego problemu, nie muszę nic robić, moje mięśnie nie pracują, jedyne na czym się koncentruję to uszy i maska. Czuję wodę obmywającą moją twarz. Przez zamknięte powieki widzę, że wokół robi się ciemniej. Nagle stop! Słychać uderzenie windy o odważnik zaczepiony na końcu liny. Zatrzymujemy się. Nie mogę uwierzyć, że to już 30 metrów. Otwieram oczy, rozglądam się dookoła, uśmiecham się do zwisającego obok instruktora i nieśpiesznymi ruchami rąk zaczynam wyciągać się po linie. Minutę i dziesięć sekund od rozpoczęcia wynurzam się rozluźniony i szczęśliwy obok niecierpliwie oczekujących kolegów. Wszyscy jesteśmy oczarowani tą formą nurkowania, chcemy spróbować jeszcze raz. Niestety na dziś to koniec. Musimy wracać do bazy – czeka nas jeszcze bardzo intensywne popołudnie. Następny raz będzie jutro.

Technika, czyli klucz do sukcesu

Po powrocie na ląd i skromnym lunchu (nie możemy się obżerać, bo czeka nas jeszcze statyka na basenie) rozpoczynają się zajęcia teoretyczne. Umberto zwraca uwagę na najczęściej popełniane przez nas błędy techniczne. Dziś tylko słuchamy, ale następnego dnia nurkowanie każdego z nas zostanie sfilmowane przez podwodnego operatora. Kiedy będziemy mogli zobaczyć się na video okaże się, że te błędy popełniają prawie wszyscy. Najczęściej dotyczą one pracy nóg i są to : zginanie nóg w kolanach, zbyt wąska ich praca, poruszanie płetwami tylko z tyłu (za plecami), podczas gdy niewykorzystana pozostaje cała przestrzeń z przodu. Obserwując nurka z boku, jego nogi i płetwy powinny układać się jakby w symetryczną w stosunku do osi ciała sinusoidę, co niestety udaje się tylko kilku uczestnikom kursu. Również pozycja całego ciała najczęściej pozostawia wiele do życzenia. Głowa powinna być wyprostowana, (a twarz i wzrok skierowane na linę) gdy tymczasem bywa ona odgięta do tyłu. To nie tylko powiększa opory hydrodynamiczne i utrudnia wyrównywanie ciśnienia ale również sprzyja wygięciu całego ciała do tyłu, w łuk co z kolei przyczynia się do pogłębienia wspomnianych przed chwilą błędów pracy nóg. Oglądając swoje video nie mogę uwierzyć, że to ja. Niemożliwe żebym wyglądał aż tak pokracznie! A jednak, to prawda. Zresztą nie muszę się specjalnie martwić, nie jestem odosobniony. Podobne odczucia towarzyszą znakomitej większości z nas. Bywa i tak, że kiedy Umberto nie może rozpoznać kogoś na ekranie i zadaje pytanie „Kto to jest?” wszyscy milczą. Zawstydzony swoimi wyczynami delikwent zrazu nie przyznaje się, że to właśnie jego nurkowanie oglądamy. Jednak przyjacielski i swobodny sposób w jaki Umberto prowadzi zajęcia sprawia, że po chwili każdy, nawet najbardziej onieśmielony kursant zgłasza się i z uwagą słucha tego, co Mistrz ma do powiedzenia na temat popełnianych przez niego błędów. W pewnej chwili na ekranie pojawia się znana wszystkim sylwetka Vincenta, który przepływając obok kamery wdzięczy się do niej jak nastoletnia panienka. Efekt jest tak komiczny, że wszyscy wybuchają śmiechem, a Umberto wskazując na winowajcę, wielkim głosem woła „Gelatooo!” i imię Vincenta ląduje na czarnej liście.

Umberto zwraca również naszą uwagę na znaczenie drobnych uchybień, takich jak na przykład niewłaściwe położenie nurka względem liny opustowej przed rozpoczęciem zejścia, źle wykonany duck dive (po naszemu scyzoryk), zbyt wczesne zaprzestanie poruszania nogami przy przejściu z aktywnej fazy zanurzenia do etapu free fall (swobodnego opadania w bezruchu), przyśpieszanie na ostatnich metrach przed osiągnięciem powierzchni czy wiele, wiele innych. Na pozór znaczenie każdego z tych szczegółów wydaje się błahe. Jednak teraz, mówi Umberto, nurkujecie na głębokości leżące głęboko w granicach waszych możliwości. Dlatego teraz rzeczywiście nie jest to tak istotne. Gdy zaczniecie się zbliżać do waszych limitów, okaże się, że suma tych drobnych błędów może zdecydować, że po wynurzeniu będziecie mieli sambę lub nawet blackout. Właśnie dlatego każdy element techniki nurkowania należy doprowadzać do doskonałości. A kiedy wydaje się, że już wszystko przebiega perfekcyjnie, jest to sygnał, że należy zacząć szukać kolejnej rzeczy, którą można usprawnić. Dotyczy, to wszystkich. Nawet sam Umberto mówi, że całkiem niedawno zdał sobie sprawę z niezwykle drobnego błędu polegającego na tym, że jeden z mięśni jego twarzy lekko drgał podczas nurkowania. Zaczął nad tym pracować, aż wreszcie zdołał ten błąd wyeliminować.

Tu nasz Mistrz każe nam zapamiętać jeszcze jedną, świętą zasadę : nigdy nie nurkuj bezmyślnie, tylko po to by po prostu sobie zanurkować. Za każdym razem gdy się zanurzasz, postaw sobie jakiś cel. Niech będzie to praca nad usunięciem jakiegoś wybranego, popełnianego przez ciebie błędu. Staraj się poprawić swoją technikę w tym zakresie, ale uwaga (!) zawsze wybieraj tylko jeden element, na którym będziesz się koncentrował, nigdy dwa czy więcej.

Longer than you

Takimi właśnie słowami Jacques, jeden z dwóch bohaterów „Big Blue”, kultowego filmu freediverów, odpowiada na pytanie Enzo : „Jak długo możesz wstrzymać oddech”. „Longer than you” czyli „Dłużej niż ty”. Każdego dnia wczesnym popołudniem wszyscy członkowie naszej gromadki suną powoli główną ulicą Santa Teresa na odległy o 2-3 kilometry basen hotelu La Funtana. Codziennie słońce pali niemiłosiernie, czujemy zmęczenie po porannym nurkowaniu, ale nikt się nie poddaje. Idziemy ćwiczyć statykę, a każdy wierzy, że potrafi pozostać bez zaczerpnięcia powietrza dłużej niż inni. Kiedy docieramy na miejsce zawsze najpierw wysłuchujemy instrukcji Umberto. Dowiadujemy się jak danego dnia będą przebiegały zajęcia. Najczęściej, po dobraniu się w pary nurkujemy (o ile nurkowaniem można nazwać leżenie w bezruchu na powierzchni wody) na zmianę. Jednak w dwa ostatnie dni ten układ zmienia się. Najpierw przez godzinę nurkuje jeden z partnerów, wykonując serię zanurzeń w z góry określonym schemacie czasowym, potem przez następne 60 minut robi to drugi. Cały basen zajęty jest przez znieruchomiałe, obleczone w czarne kombinezony postacie. Przy każdym z nurkujących czuwa jego partner. Kontroluje czas, a niekiedy delikatnie przyciąga swojego podopiecznego, gdy ten niesiony jakimś nieoczekiwanym prądem lub podmuchem wiatru zaczyna powoli oddalać się od krawędzi basenu. Panuje prawie kompletna cisza, tylko czasami słychać wymieniane szeptem uwagi lub delikatny pisk włączanych stoperów. Z okien i balkonów przyglądają się nam zaciekawieni tym niezwykłym widowiskiem goście hotelowi. Umberto krąży pomiędzy nami i półgłosem udziela wskazówek jaką pozycję należy przyjąć, jak się rozluźnić i zrelaksować wreszcie jak brać pierwsze oddechy po nurkowaniu tak, by nie narazić się na ryzyko blackoutu. Więcej na temat technik relaksacyjnych oraz oddechowych dowiadujemy się w czasie specjalnych zajęć na sali gimnastycznej.

Sea-sick tablets

Kolejne dni wyglądają podobnie. Z rana nurkowania potem statyka i wykłady. We wtorek morze okazuje się dużo bardziej wzburzone niż w poniedziałek. Ku mojemu zdumieniu zaczynam odczuwać mdłości. Nie rozumiem tego, nigdy nie cierpiałem na chorobę morską. Jednak następnego dnia sytuacja się powtarza. Jest mi tak niedobrze, że nie jestem w stanie nurkować. Muszę wyjść z wody, co zresztą niewiele poprawia stan mojego samopoczucia. Leżę na dnie pontonu i z trudem staram się nie zwymiotować. Notis, jeden z instruktorów, doradza mi, żebym zaopatrzył się w aptece w sea-sick tablets czyli pigułki przeciw chorobie morskiej. Wieczorem kupuję je, a na drugi dzień sprawdzam działanie. Okazuje się, że są rewelacyjne – po ich zastosowaniu morze jest gładkie jak stół, wiatr i fale poszły sobie do diabła a moje dolegliwości nie powracają. Na szczęście dla mnie, tak będzie już do końca.

Made by Jacques Mayol

W środę wieczorem wybieramy się wszyscy, kursanci i instruktorzy do restauracji La Kambuza. To miejsce często odwiedzane przez załogę Umberto. Spotykamy się tam o dziewiątej wieczorem. Jedzenia jak na moje, środkowoeuropejskie oczekiwania jest nie za wiele, za to czasu na rozmowy w bród. Umberto co chwila raczy nas opowieściami zaczerpniętymi z jego kariery. W którymś momencie stwierdza : ja i Pipin to jedyni profesjonalni freediverzy na świecie. Nieco zdziwiony zastanawiam się, czyżby woda sodowa uderzyła mu do głowy ? Nie, to byłoby do niego zupełnie niepodobne. Po chwili sprawa się wyjaśnia. Nie chodzi o profesjonalne podejście do tego sportu, ale o to, że jedynie oni dwaj utrzymują się z uprawiania freedivingu, a więc jest on dla nich profesją. To prawda, myślę. Wszyscy pozostali, nawet ci, którzy biją teraz rekordy świata, pracują w innych zawodach. Nurkowanie jest dla nich jedynie (i aż!) pasją, ale nie źródłem dochodów. Mieliśmy dużo szczęścia, mówi Umberto, bo trafiliśmy w odpowiedni czas i ... było nas dwóch. Chodzi o to, wyjaśnia, że mniej więcej wtedy, gdy zaczynaliśmy nasze kariery na ekrany wszedł film „Big Blue”, który zrobił oszałamiającą karierę i wykreował modę na freediving. Film przedstawiał dwóch rywalizujących ze sobą nurków, o całkowicie odmiennych charakterach. Nas też było dwóch, też prześcigaliśmy się w pogoni do głębin i też wyznawaliśmy całkowicie odmienne filozofie nurkowania. Byliśmy więc atrakcyjnym tematem dla mediów, które szybko rozpropagowały nasze nazwiska i uczyniły z nas gwiazdy. Wtedy okazało się, że jesteśmy pożądanymi partnerami dla sponsorów. Wcześniej sponsoring ograniczał się do dostarczenia kombinezonu na rekordową próbę. Później zaczęły się z tym łączyć już konkretne pieniądze.

Tu warto wspomnieć o różnicach pomiędzy Umberto, a jego odwiecznym rywalem, Pipinem. Umberto mówi o sobie i swoim przeciwniku : „I am made by Jacques Mayol, Pipin is made by Enzo Maiorca”. O co chodzi? Umberto na samym początku swojej wielkiej kariery, zaraz po ustanowieniu pierwszego rekordu został zaproszony przez Mayola na Elbę. Tam Jacques wpajał mu swoją filozofię uprawiania freedivingu. Miał powiedzieć mu : na sześć miesięcy zapomnij o głębokościomierzu i stoperze. Wchodź do wody, nurkuj i czerp z tego radość. Nie walcz, patrząc na przyrządy, o każdy kolejny metr czy kolejne dziesięć sekund, zrelaksuj się, rozluźnij wszystkie mięśnie, i nie pchaj się na siłę tam, gdzie jeszcze (!) nie dajesz rady. Nurkuj umysłem, nie mięśniami, ćwicz techniki oddechowe i relaksacyjne jogi. Tymczasem Pipin nurkował z Enzo Maiorcą, który stosował zasady będące jakby zaprzeczeniem podejścia Mayola. Tu liczyły się właśnie mięśnie, siła i trening fizyczny a nie mentalny. Filozofia Mayola, którą Umberto w dalszym ciągu wyznaje kłóci się nie tylko z podejściem Pipina ale również z tym co robi wielu innych współczesnych zawodników. „They push” mówi Umberto, co w wolnym tłumaczeniu ma oznaczać idą na siłę (i na skróty!) - nurkują mięśniami, a nie umysłem. Walczą (trzeba przyznać, że skutecznie!) o uzyskanie jak najlepszych rezultatów ale zapominają o tym co stanowi o pięknie nurkowania bezdechowego. O tym by pod wodą czuć się dobrze, być zrelaksowanym i rozluźnionym. O tym by mięśnie nie były napięte, a ruchy były swobodne i piękne. Zdaniem Umberto nurek powinien poruszać się z gracją. My obserwując go powinniśmy mieć wrażenie, że nurkowanie nie sprawia mu najmniejszego wysiłku, a on sam czuje się jak ryba, nomen omen, w wodzie. Również z tych powodów Umberto tak wielką wagę przykłada do techniki nurkowania. Tylko dysponując doskonałą techniką można osiągnąć to pożądane wrażenie piękna i swobody i dzięki temu zbliżyć się do granic własnych możliwości. Umberto uważa, że przykładem nurka, który spełnia te warunki jest Grek Giankos Manolis, który ku zdumieniu wszystkich w 2001 roku na Ibizie, jako kompletnie nieznany nikomu zawodnik zanurkował na 81 metrów, co było wówczas głębokością tylko o jeden metr mniejszą niż rekord świata. Giankosa Umberto przeciwstawia herosowi ostatnich lat Herbertowi Nitschowi, który wprawdzie osiąga jeszcze bardziej niewiarygodne głębokości, ale w jego ruchach nie widać tej swobody, luzu i piękna. Jego technika jest toporna i nieelegancka. Herbert ma wielki dar od Boga, mówi Umberto, ale powinien więcej czasu poświęcić na to, by w pełni ten dar rozwinąć i wykorzystać. Opanowanie doskonałej techniki poruszania się oraz umiejętności rozluźniania i relaksowania pod wodą wymaga dużo czasu, dlatego wielu współczesnych zawodników, wśród nich Herbert, wybiera drogę na skróty – na siłę. Jednak zdaniem Umberto tylko w sposób, który wpoił mu Jacques Mayol, a który teraz on sam propaguje wśród swoich uczniów można dotrzeć do prawdziwych granic własnych możliwości. Jest to droga dłuższa, ale prowadzi dalej.

Prawie byłem na Capo Testa

Na czwartek po południu Umberto zapowiada wycieczkę na Capo Testa. To znajdujący się w odległości około 4 kilometrów od Santa Teresa półwysep oddzielony wąską groblą od Sardynii. Tam wśród skał o niesamowitych, wyrzeźbionych przez erozję kształtach Umberto zwykł był odprężać się i medytować. Dostaniemy się tam samochodami. Oprócz auta należącego do samego Umberto jest też kilka innych, którymi paru kursantów przyjechało na Sardynię. Dzielimy się więc na 4-5 osobowe grupki przypisane do konkretnego samochodu i czekamy na sygnał do odjazdu. Jestem trochę zmęczony po nurkowaniu i wykładzie, więc leniwie zastygam w fotelu kątem oka obserwując Marka, z którym mam jechać. Po chwili czując, że przysypiam sięgam do kieszeni po drobne na kawę z automatu. Kiedy wracam z kubkiem w ręku Marka nie ma na poprzednim miejscu. Nerwowo rozglądam się dookoła i widzę, że wszyscy śpiesznie opuszczają centrum. Nigdzie nie mogę znaleźć ani Marka ani innych ludzi z mojej grupki. Wychodzę na zewnątrz biegnę w górę ulicy, potem w dół i ... nic. Nie ma ich. Ponawiam próby ale wreszcie zaczyna do mnie docierać, że nawaliłem. Nie dopilnowałem odjazdu i na Capo Testa się nie dostanę. Jasna cholera! Jestem wściekły na siebie i na Marka, który ulotnił się nie dając mi żadnego znaku. Wieczorem Mark puka do moich drzwi. Dlaczego nie pojechałeś, pyta. Wyjaśniam mu okoliczności. Okazuje się, że Mark nie wiedział, że jesteśmy w tej samej grupie. Mimo to przeprasza mnie i opowiada, że na miejscu przeprowadzili kilka znanych już z wcześniejszych zajęć ćwiczeń oddechowych, po czym przez godzinę pogrążali się w stanie relaksu. Samo miejsce, jak mówi, jest rzeczywiście cool, ale nie było żadnych nowości ani z teorii ani z praktyki. Oddycham z ulgą, czyli nie straciłem wiele. A jeśli chodzi o samo Capo Testa, to obiecuję sobie, że przynajmniej jeden z dwóch dni, które zostaję na Sardynii po zakończeniu kursu wykorzystam na indywidualną wycieczkę w to niezwykłe miejsce.

Let them try!

Znów przypominają mi się cytaty z Big Blue. Let them try! – I niech próbują! Tak, mając na myśli swoich rywali, dumny Enzo zwraca się do sędziego zawodów po wynurzeniu z wyjątkowo głębokiego nurkowania, którym odzyskuje palmę pierwszeństwa wśród najlepszych nurków świata. Dziś my będziemy próbować. Piątek to ostatni „prawdziwy” dzień kursu (w sobotę czekają nas tylko płytkie zabawy na wraku). Wszyscy ostrzą sobie zęby na poprawienie swoich rekordów życiowych. Ja nie żywię takich nadziei. Jestem chyba bardziej niż inni zmęczony upałem, brakiem wystarczającej ilości snu i codziennymi zajęciami od rana do wieczora. Mimo to liczę na osiągnięcie przynajmniej 45 metrów w najmniej wytężającej konkurencji - Variable Ballast. Niestety, nie mogę wyrównać ciśnienia i muszę puścić windę przed 43 metrem. Mój partner w tym nurkowaniu - René, podobnie jak kilku innych kursantów dociera do 50 metra. Jedna ze Szwajcarek zalicza 40 metrów w monopłetwie, co staje się nieoficjalnym, żeńskim rekordem tego kraju, ale chyba największe wrażenie na wszystkich robi Nowozelandczyk William. Dzień wcześniej zrobił 50 metrów w płetwach, a dziś podejmuje próbę w swojej ulubionej konkurencji – Unassisted (czyli bez płetw). Dociera do 42 metra, co jeszcze kilka lat temu byłoby najlepszym wynikiem na świecie. Teraz brakuje mu jeszcze 18 metrów do rekordowego wyczynu Topi Lintukangasa (60 metrów), ale kto wie co będzie za rok? William, jak twierdzi jego przyjaciel, pół życia spędził na łodzi. Tym czym dla nas było podwórko lub boisko, dla niego była woda. Jak sam mówi o sobie wyrównywanie ciśnienia nie stanowi dla niego żadnego problemu. Może robić to w każdej chwili i w każdych okolicznościach, bez względu na to czy ma zatkany nos czy nie, otwarte czy zamknięte usta. Nawet rozmawiając jest w stanie równocześnie wyrównywać ciśnienie. Jak to robi? Sam nie wie. Stało się to dla niego tak naturalne i intuicyjne, że nie umie tego wytłumaczyć. Kiedy spotykam Williama w poniedziałek po skończeniu kursie, mówi mi, że teraz zamierza zostać na Sardynii i, o ile Umberto się na to zgodzi, pomagać mu w prowadzeniu centrum i trenować, trenować i jeszcze raz trenować razem z nim. Biorąc to wszystko pod uwagę i to, że przez najbliższe dwa lata William może się całkowicie skoncentrować na nurkowaniu, bo nie musi pracować (!!!), myślę że Topi Lintukangas wkrótce może doczekać się poważnego konkurenta. 4 lata później moja przepowiednia się spełnia - William Trurbridge, bo to o niego chodzi, po raz pierwszy zostaje rekordzistą świata w nurkowaniu bez płetw schodząc na głębokość 81 metrów. Potem jeszcze kilkukrotnie wynik ten poprawia dochodząc w 2008 roku do 86 metrów

Kto tu jest mistrzem?

W sobotę - zakończenie kursu. Zamiast jak zwykle wzdłuż liny tym razem nurkujemy rekreacyjnie, na leżącym na głębokości 15-20 metrów wraku. Najpierw dobieramy się w pary. Nurkować będziemy na zmianę, kiedy jeden będzie pod wodą, drugi zaasekuruje go z powierzchni. Mark, mój partner, zgłasza problemy z wyrównywaniem ciśnienia. Nic dziwnego, od dziś ma lekką infekcję. Po niecałej pół godzinie wynurza się z maską wypełnioną czerwoną cieczą. Z nosa leci mu krew. Na dziś to koniec nurkowań dla niego. Dobrze, że to ostatni, a nie pierwszy dzień kursu. Obaj wciągamy się na pokład pontonu i odpoczywamy, pijemy. Dolegliwości Marka przechodzą, ale oczywiście nie wraca on już do wody. Co innego ze mną, po kilkunastu minutach zakładam płetwy i znikam w gąszczu nurków poszukując kogoś z kim mógłbym się na zmianę asekurować. W międzyczasie moją uwagę przykuwa postać spoczywająca w bezruchu jakieś 16-17 metrów pode mną. Obserwuję ją przez przedłużającą się chwilę, wreszcie zaczynam z niepokojem spoglądać na zegarek. Mija 30 sekund, minuta, półtorej. Co się dzieje?! Czyżby stracił przytomność? Może trzeba interweniować? Jednak po uważnym przyjrzeniu się leżącej sylwetce zaczynam rozumieć – to jeden z naszych instruktorów. On chyba wie co robi? I rzeczywiście, po następnych 30 sekundach postać powoli zaczyna się wynurzać i bez problemów dociera do powierzchni, ale ... o dziwo po chwili jej miejsce zajmuje kolejny nurek!

Dopiero następnego dnia dowiaduję się od innych kursantów, co w istocie miało miejsce. Otóż nurkowanie na wraku, będące akcentem kończącym każdy kurs, jest okazją do rywalizacji pomiędzy instruktorami. Kolejno schodzą oni na głębokość, na której spoczywa wrak i wykonują tam jak najdłuższe statyki. Tym razem najlepszy czas uzyskał Marco. Wprawdzie po wynurzeniu z trudem łapał powietrze, jakby był na pograniczu samby, ale uzyskał wynik aż 4 i pół minuty! Na głębokości 17 metrów, do której najpierw trzeba było dopłynąć! Kiedy wszyscy instruktorzy wykonali już swoje statyki przyszła pora na Umberto. Tego dnia nie miał on ochoty na współzawodnictwo, jednak nie miał wyjścia – wszyscy nurkowali, ty też musisz - tak zadecydował Marco. A więc cóż było robić, Umberto wziął oddech i opadł na wrak. Kiedy wynurzył się nie widać po nim było nawet śladu niedotlenienia. Wykonał najpierw płytki, spokojny wydech i zaraz potem równie spokojny wdech. Pełna kontrola, a czas ... wszyscy z niedowierzaniem spoglądali na zegarki - 6 minut i 10 sekund! Chyba nikt nie ma wątpliwości, kto tu jest mistrzem?
Wracając do portu ostatni raz uczestniczymy w wyścigach pontonów. Silniki znów ryczą na najwyższych obrotach. Łodzie wyprzedzają się raz po raz, bryzgi wody ochlapują nas. Niestety, wszystko co dobre się kończy. Cumujemy, wynosimy mokre kombinezony i płetwy do centrum nurkowego. Następują wymiany pozdrowień, adresów e-mailowych, pamiątkowe zdjęcia i po raz ostatni schodzimy do portowego snack baru na lunch. Tu w leniwym rytmie toczymy rozmowy na różne tematy, niekoniecznie związane z nurkowaniem i wreszcie w kilka osób umawiamy się na wieczór, na pożegnalną, wspólną kolację.

Piwne rozmowy o nurkowaniu czyli miłe złego początki

O 21:00 spotykamy się w jednej z niezliczonych, okolicznych restauracyjek, zajmujemy miejsca i zaczynamy dzielić się naszymi doświadczeniami. Opowieści sypią się jak z rękawa. Pierwsze skrzypce gra René, przesympatyczny grubas z Malty. René zawsze zdumiewał mnie w czasie naszych wypraw na morze. Na pontonie, kiedy w niemiłosiernym upale płynęliśmy na miejsce nurkowań wszyscy ubrani byli co najwyżej do połowy, w spodnie nurkowe, a mimo to było nam potwornie gorąco. Tymczasem René zdawał się nic sobie nie robić z palącego słońca. Cały czas siedział zapięty pod szyję w kompletnym, czarnym kombinezonie i sprawiał wrażenie jakby lejący się z nieba żar jego jednego nie dotyczył. Jeszcze bardziej zdumiewał tym co robił pod wodą. Po osobniku jego tuszy spodziewałem się niezgrabnych ruchów i lichych osiągnięć. Tymczasem ... jako jeden z nielicznych nie tylko potrafił poruszać się z gracją, ale też demonstrował nienaganną technikę, w której nawet sam Umberto z trudem doszukiwał się uchybień, no i ... w dodatku nurkował całkiem głęboko. Ale cóż, René brał udział w kursie już po raz drugi, to przynajmniej w części go usprawiedliwia. W czasie naszego spotkania René przytacza relację ze swojego ostatniego nurkowania na windzie, w którym osiągnął wymarzone 50 metrów. Oto jego słowa : „Kiedy winda zatrzymała się spoglądam na komputer i odczytuję 48,3 metra. Nie myśląc wiele puszczam uchwyt, i opadam pozostające do dna półtora metra. Ponownie kontroluję wskazania. Tym razem jest to 49,5 m. Lewa ręka z przyrządem wędruje na samo dno : 49,8 i ... koniec! Dalej jest już tylko piasek. Cooo? Myślę. 20 centymetrów ma mi zabraknąć do pełnej pięćdziesiątki?! O, niedoczekanie! Zasiadam więc na dnie i spokojnie kopię w piasku dołek. Rzut oka ku górze, a tam oniemiały instruktor przygląda mi się z takim wyrazem twarzy, jakby chciał natychmiast wysłać mnie do wariatkowa. Jeszcze tylko kilka sekund, dołek jest już odpowiedniej głębokości. Wkładam lewą rękę i z satysfakcją odczytuje 50,0! OK, teraz mogę już wracać.”

Tymczasem przyglądam się siedzącej obok Szwajcarce Klaudii i ze zdumieniem zauważam, że rogówki jej oczu pokryte są czerwonymi plamami wewnętrznych wylewów. Co się stało – pytam - pokazując na jej oczy. To stara sprawa – odpowiada - z pierwszego dnia kursu. Jestem początkująca i kiedy zjechałam na windzie na 20 metrów zapomniałam wyrównywać ciśnienie w masce. Jak mogłaś tak po prostu o tym zapomnieć - pytam. Widzisz, mówi, tuż przede mną i jednocześnie jako pierwszy w naszej grupie nurkował ten przemądrzały Niemiec – Andreas. Wiesz, on jest instruktorem AIDA, więc chyba uznał, że musi nam wszystkim pokazać jak głęboko potrafi nurkować. Zażyczył sobie opuścić windę na samo dno, gdzieś pomiędzy 45, a 50 metrem. Kiedy wynurzył się, maskę miał nie na twarzy, lecz gdzieś na czubku głowy. Z nosa lała mu się krew. Wyglądał tak, jakby za chwilę trzeba go było odwieźć do kostnicy. Byłam przerażona, ale kiedy próbowaliśmy mu pomagać, zaczął wrzeszczeć – zostawcie mnie, to u mnie NORMALNE! Wtedy dopiero przeraziłam się na dobre! Za chwilę mam wykonać pierwsze w życiu nurkowanie na windzie, a tu okazuje się, że NORMALNIE wraca się z niego brocząc krwią! Po tym wszystkim, gdyby mój chłopak nie dodał mi otuchy, nigdy bym się nie zdecydowała wejść na windę. Jednak przemogłam się i zanurkowałam, tyle ... że z wrażenia zapomniałam o ciśnieniu w masce.

Kalmar, czyli koniec żałosny

Przy piwie i jedzeniu wartko toczą się kolejne opowieści. Wszyscy zamawiają następne dania. Ja postanawiam być oszczędny i poprzestaję na jednej porcji. Widząc to pozostali usilnie namawiają mnie na ciąg dalszy, ale odmawiam. Zobaczę co dostaniecie, może wtedy się zdecyduję, mówię dla świętego spokoju. Na stole pojawiają się kolejne talerze. Z rosnącym zainteresowaniem przyglądam się rybie, która ląduje przed Philipp’em. Wokół rozchodzi się smakowity zapach. Nie mogę się powstrzymać, odkładam plan oszczędzania na jutro, i wskazując na porcję Philippe’a mówię : TO! Posługujący się włoskim Vernon składa zamówienie w moim imieniu. Jednak po chwili z niepokojem zaczynam śledzić poczynania Philippe’a. Zamiast delikatnie rozdzielać dzwonka „ryby” widelcami, z wyraźnym wysiłkiem kroi swoją porcję przy użyciu noża. „Ryba” nie chce się poddać. Z otchłani niepamięci zaczyna docierać do mnie przeoczone uprzednio słowo, którego Vernon użył w rozmowie z kelnerem. Chryste, nie! To niemożliwe, czyżby miał to być ... kalmar?! Wiem, że niektórzy są ich miłośnikami, ale dla mnie jest to kawałek starej gumy, umaczany w nieświeżym, rybim oleju. Czuję jak na moim czole pojawiają się krople potu. Co robić, myślę gorączkowo. Jest już za późno na zmianę zamówienia, a w dodatku sam je przecież wybrałem. Cholerny kalmar! A mogło być tak dobrze, myślę, z rozpaczą przyglądając się krwistemu befsztykowi z polędwicy, który dopiero przed chwilą dotarł przed oblicze René. Tymczasem minuty płyną, a mój kalmar nie pojawia się na stole. Wszyscy kończą już swoje porcje i zaczynają przymierzać się do opuszczenia restauracji – czeka nas jeszcze ostatni punkt programu – lody na rynku. W moje serce zaczyna wstępować nadzieja, widzę już światełko w tunelu. Może kelnerka zapomniała o mnie, mówię. Jeśli tak, to możemy już iść. Ależ skąd, oburzają się pozostali uczestnicy biesiady, nie możemy pozbawić cię takiej przyjemności! Vernon przywołuje kelnera. Jeśli rzeczywiście zapomnieli, szepcę, to powiedz mu, żeby dali sobie spokój. Nie jestem głodny. Jednak negocjacje trwają podejrzanie długo. Światełko w tunelu blaknie. Po chwili Vernon odwraca się do mnie z hiobową wieścią – danie będzie gotowe za 5 minut! Światełko rozbłyska z potężną siłą, ale nie jest to wylot tunelu, lecz rozpędzona lokomotywa! Kalmar ląduje przede mną! Mam wrażenie, że wszyscy przyglądają mi się z tym szczególnym rodzajem zainteresowania, jakie poświęca się szamocącemu się w pajęczynie owadowi, do którego właśnie zbliża się pająk. Powoli odpiłowuję pierwszy kęs i ostrożnie wkładam go do ust. Żuję starannie, wreszcie przełykam pilnując by na mojej twarzy nie pojawił się żaden grymas. W milczeniu mijają kolejne minuty. Docieram do połowy porcji i nie mogę już więcej. Odsuwam talerz od siebie. Co się stało ?! Nie smakuje ci?!!! Pytają ze zdumieniem pozostali. Ależ skąd, nie to chodzi, przecież mówiłem wam, że po prostu nie jestem głodny, tłumaczę się bez przekonania. Philippe patrzy na mnie jak na zbrodniarza. No wiesz, zmarnować takie żarcie! Jak możesz?! Ogarnia mnie przerażenie, nie wiem co powiedzieć. Wreszcie, rzucając mi pełne pogardy spojrzenie Philippe zdecydowanym ruchem przysuwa talerz do siebie mówiąc: ja to dokończę! Oddycham z ulgą. Jestem skompromitowany, ale uratowany.

Czas wracać, niestety

W poniedziałek jeszcze raz zaglądam do centrum No Limits. Właściwie nie bardzo wiem po co? Umberto jest na jakimś ważnym spotkaniu. Nie ma też instruktorów. Znikli wszyscy żywo dyskutujący przez cały miniony tydzień kursanci. Całe centrum jest opustoszałe. Nie widać prawie nikogo. Tylko Elena - dziewczyna z biura kręci się niemrawo po okolicy, sprawiając wrażenie jakby nie miała nic do roboty. Widzę też jakiegoś nie znanego mi mężczyznę manipulującego przy butlach powietrznych i to wszystko. Nawet malutka szopa, która zawsze zawalona była naszym sprzętem świeci teraz pustkami. Nikt nie zwraca na mnie najmniejszej uwagi. Zaczynam powoli popadać w nastrój nostalgiczny, więc żeby temu zapobiec żegnam się z Eleną prosząc o przekazanie pozdrowień Umberto i czym prędzej wynoszę się. Jest mi jakoś smutno, jak zawsze gdy kończy się coś fajnego. Ruszam w górę w kierunku hotelu. Po drodze nadziewam się jeszcze na objuczonego bagażami Williama, który musi wyprowadzić się z wynajmowanego pokoju i czasowo przenosi swoje rzeczy do bazy nurkowej. Pomagam mu dotaszczyć się na miejsce i jeszcze raz, tym razem już definitywnie i naprawdę po raz ostatni opuszczam centrum.

Pierwotnie artykuł, w nieco skróconej wersji, ukazał się w magazynie nurkowym Podwodny Świat 2003 nr 6 (listopad-grudzień)
Autor: Tomek „Nitas” Nitka